sobota, 28 grudnia 2013

Epizod 43: Praca dzieci w Zakładach Żyrardowskich na przełomie wieków.

Epizod 43: Praca dzieci w Zakładach Żyrardowskich na przełomie wieków.



         Dziś, nawet 200 milionów dzieci, z narażeniem życia wykorzystywane jest do ciężkiej, praktycznie niewolniczej pracy. Nepal, Pakistan, Bangladesz, Chiny czy Filipiny to kraje, w których fabryki,kamieniołomy, kopalnie czy pola uprawne, wypełnione są dziećmi, nawet ośmioletnimi.
         Dzieci szyją buty, piłki, ubrania, składają zabawki bądź zegarki często za jedzenie, którego brakuje w ich domach, lub za znikome zarobki, które przeznaczane są często na spłaty rodzinnych długów bądź jako dodatkowe wsparcie dla wielodzietnych rodzin.   

         Z oficjalnej dokumentacji Zakładów Żyrardowskich wynikało, iż liczba pracujących dzieci była znikoma, mimo iż tak naprawdę w roku 1882 liczba zatrudnionych dzieci osiągnęła niebotyczną liczbę 1273.
 
        Dopiero w 1882 roku weszły w życie przepisy zabraniające zatrudniania dzieci poniżej lat 12. Natomiast dzieci pomiędzy 12 a 15 rokiem życia nie powinny pracować dłużej niż 8 godzin, nie powinny...    Ponadto wprowadzono zakaz pracy w niedziele i święta oraz w warunkach szczególnie uciążliwych i szkodliwych.      
         Przepisy te wcielono w życie dopiero w roku 1885, tak więc od tego momentu, po prostu nie wykazywano dzieci w oficjalnych statystykach, a wizytujący zakłady inspektor, nie wychodził z pustymi rękami.  Bądź co bądź jednak liczba zatrudnionych dzieci, po wprowadzeniu tychże przepisów, spadła.

         Wiele z tych dzieci zaczynało pracę już w wieku 8 lat, pracę praktycznie na pełen etat.

         Co jednak mieli zrobić rodzice z tymi młodszymi, nawet pięcioletnymi? Cóż, o bladym świcie, a zimą w nocy, na 5 rano, noszono jeszcze śpiące, marudzące dzieci. Na rękach ojców i matek przemierzały ulice Żyrardowa, aby następnie w murach fabryki nosić szpulki i pomagać rodzicielom.

         Kolejną, nie mniej wstydliwą praktyką było zatrudnianie piętnastoletnich dzieci na okres 3 lat jako przyuczenie do zawodu, zawodu, którego nauka de facto wymagała półrocznej praktyki. Dzieci te oczywiście otrzymywały najniższe uposażenie, a nastepnie, gdy stawały sie pełnoletnie ot tak, po prostu zwalniano je z fabryki, zatrudniając na ich miejsce nowy narybek.
  

        Zgodnie z przepisami z 1873 roku dzień pracy niepełnoletnich trwał od 8:45 do 17:45 z godzinną przerwą na obiad, a zarobki oscylowały maksymalnie w wysokości 50% zarobków dorosłych. Dzieci w zakładach żyrardowskich zatrudniano najczęściej na bielniku oraz w przędzalni bawełny, gdzie w warunkach wysoce szkodliwych, już od najmłodszych lat, narażały swoje zdrowie. Wiele z tych dzieci, kończąc pracę w fabryce miało przepracowane nawet 60 lat, oczywiście nie wszystkie lata dało się udokumentować na piśmie.

       Sytuacja taka miała miejsce praktycznie w każdej fabryce minionej epoki, czy to w Żyrardowie, Łodzi, czy Sosnowcu i była konsekwencją panującej wówczas biedy pośród robotników fabrycznych, uzależnionych, praktycznie w każdym aspekcie życia od swoich żywicieli.

      
 

środa, 25 grudnia 2013

Epizod 42: Choroby duszy i ciała Karola Dittricha juniora

Epizod 42: Choroby duszy i ciała Karola Dittricha juniora


         Karol Dittrich junior jako jedno z czterech dzieci państwa Dittrichów i jako jedyny syn, od urodzenia wyznaczoną miał drogę rozwoju i kariery, wiedziało bowiem, iż niebawem obejmie sukcesję po ojcu. Jak się wkrótce okazało smykałkę do interesów oraz zmysł przedsiębiorcy miał nawet lepszy od swego rodziciela.  Zarządzając zakładem finansował również budowę licznych placówek, tak oświatowych, jak i publicznych To on również przyczynił się w ogromnym stopniu do powstania żyrardowskich kościołów wszelkich wyznań, wreszcie to on zdecydował, że zakłady staną się spółką akcyjną.
       Ten krok, wyjaśniany jest jako potrzeba pozyskania nowych środków na dalszy rozwój zakładów, słychać jednak głosy, że duży wpływ na podjęcie takiej decyzji miały narastające problemy zdrowotne młodego Karola. Powołując zarząd Karol zdejmował z siebie jednoosobowe prowadzenie fabryki. Teraz już nie tylko jemu zależało na tym, aby przedsiębiorstwo rozwijało się i przynosiło zyski.
        Dzięki temu, Karol mógł poświęcić więcej czasu na korzystanie z dobrodzejstw zakładów leczniczych i kuracyjnych. Wiele on odwiedził uzdrowisk, wiele miesięcy spędził tam na polepszniu i podreperowaniu, nad wyraz wątłego, zdrowia.Takie miejscowości jak Wildungen, San Remo czy osłąwione sanatorium "Frankenstein" w Rumburku były mu znane aż za nadto.
Niestety Karol był człowiekiem na wskroś nieszczęśliwym. I to nie tylko z powodu zniszczonej i niespełnionej miłości jego życia, ale również z powodów czysto zdrowotnych. 
      Problemy sercowe i żółądkowe doskwierały Karolowi juniorowi, aż do śmierci. Przyboczny lekarz sporządził nawet specjalną dietę, lekkostrawną i odpowiednią dla przedsiębiorcy.
Składała się ona, jak pisał Procner, z kleików z ryżem, różnych rodzajów kasz, ostrog i szampana, a także chleba, ale tylko Graham. Dziwna wydaje się to dieta, ale nam nie przystoi podważać słuszności decyzji lakarskich. Faktem jest że Karol Dittrich junior dożył 65 lat i zmarł na skutek komplikacji pooperacyjnych, a konkretnie na zapalenie opłucnej, w swojej willi w Wiesen Hirsch pod Dreznem 17 kwietnia 1918 roku.    

piątek, 20 grudnia 2013

Epizod 41: Jak Żyrardów prawa miejskie otrzymał


         Kiedy wojska niemieckie zbliżały się nieubłagalnie do Żyrardowa, Rosjanie w pośpiechu opuścili osadę, kierując swoje oddziały w stronę Mszczonowa. 18 IV 1915 roku oddziały niemieckie pod dowództwem rotmistrza von Armin’a opanowały Żyrardów.
       Kiedy rotmistrz pojawił się niespodziewanie w Domu Ludowym, gdzie odbywało się walne zebranie około 400 osób, na którym właśnie powoływano milicję obywatelską do utrzymywania porządku w mieście, i przedstawił listę dwunastu paragrafów nakładających kontrybucję na miasto, na sali zapanowała konsternacja. Przedstawione pismo odnosiło się do miasta Żyrardów, a przecież Żyrardów miastem nie był.
      

       Jakież było zdziwienie niemieckiego oficera, kiedy Józef Procner, przyszły, pierwszy burmistrz nowopowstałego miasta wstał i poinformował, że te przepisy nie mogą zostać zatwierdzone z tego oto błahego powodu. Dla Niemca było rzeczą nie do pomyślenia, że Żyrardów w rzeczywistości miastem nie był. Jako, że rotmistrz zdążył już wcześniej poznać osobę Procnera oraz wiedział, że ten oto człowiek zna język niemiecki wpisał jego nazwisko na dokumencie. Wpis ten niósł za sobą daleko idące konsekwencje, gdyż  kierował on bezpośrednio do Procnera rozkaz jak najszybszego, ale nie dłużej niż w przeciągu trzech dni, stworzenia granic miasta.
       

      Procner, jak na niego przystało, zabrał sięod razu do pracy. Razem ze swoim synem rozrysowali przyszłe granice, obejmując obszar zamieszkany przez około 30 tysięcy osób oraz zajmujący sześć wsi. Nowo określone granice obejmowały Osadę Fabryczną, Rudę, Podlas, Marjampol, część Teklinowa oraz Bieganów i Papiernię z Parkiem Ludowym. W granicach miasta został ujęty również folwark z browarem, garbarnia Schmidtów oraz trzy cmentarze.
      

       Zadanie to Procner wykonał bez najmniejszego zarzutu stając się pierwszym burmistrzem Żyrardowa. Niestety cały ten moment w historii miasta nie został szczegółowo opisany w literaturze, a praktycznie jedynym źródłem, jakim możemy się posiłkować, są pamiętniki Józefa Procnera, które wnoszą, mimo swojego oczywistego subiektywizmu oraz podeszłego wieku pisarza w momencie ich tworzenia, niezaprzeczalny i wiele znaczący wkład w ustalenie okoliczności w jakich Żyrardów stał się miastem.
       

     Tak oto 10 grudnia 1916 roku Żyrardów otrzymał prawa miejskie wraz z Pruszkowem, Otwockiem i Piasecznem.
      


    Może dziwić to, że Żyrardów tak późno otrzymał prawa miejskie, było to jednak zamierzone działanie Dittrichów,  najpierw ojca, a później syna. Otóż dużo bardziej opłacalne było pozostanie wsią w realiach zaboru rosyjskiego, chociażby z powodu konieczności nalożenia podatków na miasta. Ponadto oznaczałoby to konieczność zmiany statusu osady z prywatnej na państwową, z czym naturalnie wiązałoby się zwiększenie kosztów na utrzymanie administracji.

niedziela, 15 grudnia 2013

Epizod 40: Krótka historia kładki nad torami

      Historia dzieje się na naszych oczach. Co jakiś czas z panoramy Żyrardowa znika jakiś budynek, zagospodarowuje się nowe tereny, powstają nowe ulice. Nieczęsto jednak zdarza się aby tak charakterystyczny punkt miasta obrócił się w pył w kilka dni. Mowa o niezapomnianej, zwłaszcza dla podróżujących codziennie koleją, kładce nad torami, która niedawno przeszła do historii. Kładka, którą zburzono praktycznie w kilka dni przygotowując miejsce pod nowoczesne przejście podziemne, przetrwała 35 lat. 

rys. R.Smolińskiego
       Kiedy po wielu latach zgłaszania postulatów jej budowy, w 1977 roku w końcu postanowiono zrealizować tą inwestycję, zwłaszcza, że "po drugiej stronie torów" rozwijała sie prężnie dzielnica przemysłowa. Coraz więcej ludzi, aby skrócić sobie drogę do pracy, wybierało dzikiej przejście miast korzystać w tunelu. Fakt ten nie dziwił zbytnio, gdyż jedyne najbliższe przejście znajdowało się właśnie pod tunelem kilkaset metrów na południe. Dzięki temu dzikiemu przejściu można było zaoszczędzić kilka cennych minut. Taka sytuacja zmusiła Dyrekcję Kolei Państwowych do współpracy i postanowiono sfinansować inwestycję. Rozpoczęta w 1977 roku przeciągnęła się aż do wiosny 1978. Powodem, jak każdym przypadku  w tamtych czasach, były permanentne braki materiałów dostarczanych, w tym przypadku przez hutę "Pokój". Już jednak w sierpniu 1977 roku hucznie obchodzono symboliczne wkopanie kamienia węgielnego oraz puszki z aktem erekcyjnym w fundamentach pierwszego filara. 
    
    Akt erekcyjny głosił dumnie:

"Realizując zapotrzebowanie społeczne wyrażone w licznych postulatach mieszkańców, władze miasta i Dyrekcja Kolei Państwowych w Warszawie podjęły decyzję budowy nad torami kolejowymi kładki, która połączy miasto w rozbudowującą się dzielnica przemysłową. W dniu 24 sierpnia 1977 r. dokonano uroczystego wmurowania kamienia węgielnego pod budowę kładki nad torami kolejowymi w Żyrardowie."


       Mimo zapewnień, że budowa zakończy się w 1977 roku, szybko okazało się, że prace nie mogą przebiegać rytmicznie, gdyż wszystko uzależnione było od przydziału, nie tylko materiałów budowlanych, ale również dźwigów samojezdnych i kolejowych, niezbędnych do wykonania prac.
Dopiero w przeddzień 1-Majowego Święta w 1978 roku, po ponad 20 latach postulatów, Żyrardów otrzymał bezkolizyjne przejście nad torami, dzięki heroicznej pracy 13 Brygady Budowlano-Montażowej Przedsiębiorstwa Robót kolejowych. 
Robotnicy trzynastej brygady skrócili normatywny cykl budowy o dwa miesiące i doskonale wywiązali sie z powierzonego zadania. Tak brzmiało oświadczenie po zakończeniu robót. 
29 kwietnia 1978 roku serdeczne podziękowania dla brygady robotniczej oraz dla dyrektorów zaangażowanych w budowę kładki wyraziła nawet I sekretarz KM PZPR Elżbieta Bakuła. Po przecięciu wstęgi notable odbyli pierwszy spacer nad torami. Na kilka kolejnych dni żyrardowska kładka stała się centrum miasta, a tłumy mieszkańców co chwila dokonywały odbioru technicznego. Koszt budowy wyniósł 7 milionów złotych.

Dziś po kładce pozostały nam jedynie zdjęcia i wspomnienia.



         

środa, 11 grudnia 2013

Epizod 39:Żyrardowski "Familijniak"


          Dziś, po zgoła pięćdziesięciu latach od ostatniego kapitalnego remontu "Familijniak" znów nie prezentuje się najlepiej. Odpadające tynki, przestarzała konstrukcja oraz nieergonomiczne pomieszczenia, klatki schodowe oraz korytarze, aż proszą się o ponowny remont i dostosowanie do dzisiejszych realiów. Zwłaszcza, że mury te, pamiętają najstarsze dzieje Żyrardowa, kiedy to ulica Familijna kończyła się na wysokości Szkolnej, a osiedle "czerwoniaków", z których słynie miasto było tylko pieśnią przyszłości.
        Żyrardowski kolos, wybudowany w latach 60-tych XIX wieku, niesie ze sobą kawał historii miasta, fabryki, a przede wszystkim pokoleń jego mieszkańców, z których każdy mógły opowiedzieć swoją własną historię.


       W pierwotnych zamierzeniach "Familijniak" miał być tylko koszarami przejściowymi na czas budowy nowego osiedla robotniczego w Osadzie. Widząc jednak jego potencjał postanowiono umieścić w nim magazyn fabryczny. 
"Familijniak"
       Po pewnym czasie, kiedy produkcja zaczęła wzrastać, zagospodarowywano na sale fabryczne wszelkie izby (należy pamiętać iż w początkowej fazie rozwoju osady większość warsztatów ręcznych mieściła sę w mieszkaniach robotników) i oczywiście nie pominięto tego kolosa. W kilku salach, na ręcznych krosnach, wytwarzano piękne tkaniny. Kiedy większość ręcznych krosen zlikwidowano, zamieniając je na wydajniejsze, mechaniczne zlokalizowane w murach fabryki, budynek przerobiono w końcu na mieszkalny. 

      Po niezbędnych przeróbakch udał się wygospodarować kilkadziesiąt lokali. Przerobiono parter oraz II i III piętro, tworząc mieszkania jedno i dwuizbowe. I piętro, odmiennie od reszty budynku, zajmowały w większości cztery sale, wynajmowane najbiedniejszym osobom, głównie samotnym kobietom zwanym potocznie "salówki". Każda z nich miała swój skromny i niewielki kąt, przegrodzony przeważnie kotarą, zasłonką, szafą lub najzwyczajniejszą w świecie derką zamocowaną na sznurkach. Niewielka powierzchnia pozwalała jedynie na postawienie tam krzesła lub stołka oraz materaca lub niewielkiego łóżka. Panujący wewnątrz półmrok i otaczający zewsząd zaduch nadawały temu miejscu jakże ponury charakter. Jednak nawet za tak wątpliwe luksusy Zakłady pobierały tygodniową opłatę w wysokości piętnastu kopiejek.
       Jeśli chodzi o higienę osobistą to dostępna była toaleta, a raczej wygódka, jedna na piętrze, tak samo jak kran z w wodą Od strony ulicy Wiskickiej wybudowana została drewniana klatka schodowa z krętymi schodami służąca jako droga przeciwpożarowa. 

Niestety każdy nadmiernie eksploatowany budynek ma swoją wytrzymałość, zwłaszcza, jeśli nie jest w żaden sposób konserwowany.  W latach sześćdziesiątych XX wieku budynek na skutek braku jakichkolwiek remontów zaczął rozsypywać się w zastraszającym tempie, stwarzając realne niebezpieczeństwo dla mieszkańców. Budynek, w niemałymi kłopotami opróżniono i po skrupulatnych badaniach ekspertów... postanowiono odremontować. Nim jednak znaleziono wykonawcę robót został on rozszabrowany z każdej cokolwiek wartej części. 

        Dopiero w połowie lat 60-tych przystąpiono do remontu kapitalnego. Wymieniono praktycznie wszystko, łącznie ze stropami i ścianami. Zlikwidowano labiryntowe korytarze, w których jeszcze niedawno nieobeznany z budynkiem gość, mógł zabłądzić szukając wyjścia, wystarczyło jedynie skręcić w złą stronę. Zlikwidowano równiez tak charakterystyczne dla historii "Familijniaka" sale. Cały budynek skanalizowano, a we większych mieszkaniach założono osobne łazienki i ubikacje. Jedyne co pozostało niezmienione, to szara elewacja, która po dziś dzień przyjmuje coraz to ciemniejsze odcienie.

sobota, 7 grudnia 2013

KONKURS HISTORYCZNY



Aby tradycji stało się zadość oraz aby choć w niewielkiej części wyręczyć Mikołaja, zorganizowany zostanie konkurs, oczywiście z nagrodą dla zwycięzcy.

Prosty to będzie konkurs.

W czwartek (12 grudnia 2013)o godzinie 20:00 na blogu pojawi się pieć pytań związanych ściśle z zamieszczonymi wpisami. Nic nowego, ani podchwytliwego, ot takie tam szybkie i przyjemne pytanka. Jak udzielać odpowiedzi również będzie wyjaśnione.

Zasada jest prosta, kto pierwszy odpowie prawidłowo na zadane pytania otrzyma nagrodę książkową związaną z historią miasta. Wydaje mi się, że warto.

Aby odpowiedzi się liczyły osoba odpowiadająca musi być albo obserwatorem bloga, albo polubić na facebook'u profil "Miasto jednej fabryki". I tylko tyle.

Odpowiedzi należy przesyłać albo przez wiadomość na facebook'u lub w komentarzach na blogu. 


No to życzę powodzenia.


P.S.

A nagrodą będzie ksiażka Andrzeja Stawarza pt. "Żyrardów narodziny społeczności (1830-1870)

Polecam ją ze względu na unikalny charakter zawartych informacji. Być może na pierwszy rzut oka, przesiąknięta jest suchymi faktami, ale zawiera wiele ciekawych informacji z początków powstania osady.
Nad wyraz ciekawy jest aneks, w którym wymienione są osoby, pionierzy osadnictwa żyrardowskiego. Może wśród nich ktoś z Was znajdzie swojego przodka.


A teraz pytania a będzie ich jednak sześć:

1. Jaka była geneza powstania dawnej nazwa dzisiejszej ulicy Kilińskiego? 
2. Na który rok datuje się powstanie willi Zyskinda? 
3. Co znajdowało się na sklepieniu żyrardowskiej synagogi? 
4. Gdzie mieścił się Bank Żydowski? 
5. Co przypieczętowało wydanie wyroku śmierci na Andersa? 
6. Gdzie zginęła „Wysocka”?


Odp
1. Skąd pochodziła dawna dzisiejszej ulicy Kilińskiego? – od braci Schmidt 
2. W którym roku powstała willa Zyskinda? – 1899 roku 
3. Co znajdowało się na sklepieniu żyrardowskiej synagogi? Orzeł z rozpostartymi skrzydłami 
4. Gdzie mieścił się Bank Żydowski? – Ogrodowej 6 
5. Co przypieczętowało wydanie wyroku śmierci na Andersa? – pobicie ciężarnej kobiety 
6. Gdzie zginęła „Wysocka”? - w ruinach getta   


Jako pierwszy odpowiedział Pitteron - gratulacje! 

piątek, 6 grudnia 2013

Epizod 38: Co jedli żyrardowscy robotnicy na przełomie XIX i XX wieku


         Zasiadając codziennie do stołów, czy robiąc kolejne zakupy w jednym z licznych sklepów w mieście wrzucamy do koszyków coraz to nowsze i bardziej wymyślne produkty bądź półprodukty, z których wyczarowujemy kolejne wykwintne potrawy prześcigając się w tym procederze jak najlepsi sprinterzy.
Warto jednak czasem spojrzeć w przeszłość, aby zdać sobie sprawę oraz docenić bogactwo dzisiejszych czasów, a także dostępność jeszcze niedawno całkowicie nieznanych towarów.

        Za doskonały przykład, dla potwierdzenia tego krótkiego wstępu, możemy przytoczyć realia panujące w Żyrardowie na przełomie XIX i XX wieku, kiedy to zdobycie środków na jedzenie było praktycznie głównym zadaniem robotniczych rodzin. Perfekcyjnie pasuje tu piramida Masłowa. Odnosząc się do niej wydaje się, że robotnik żyrardowski bardzo rzadko wychodził ponad potrzeby fizjologiczne.

       Większość marnych zarobków przeznaczano na wyżywienie. Wśród robotników żyrardowskich, podobnie jak wśród tego typu podobnych populacji w innych regionach kraju, dominowała dieta uboga w kalorie, na wskroś monotonna i zawsze dużo poniżej minimalnej zalecanej dziennej dawki białka, cukrów i węglowodanów. Dla zobrazowania jak odżywiali się nasi żyrardowscy przodkowie i podkreślenia jakimi my jesteśmy szczęśliwcami niech posłuży przytoczone menu.

      Otóż śniadanie często składało się z suchego chleba, czasem smarowanego smalcem, zwykle najpodlejszego gatunku, czarnej kawy, z reguły gorzkiej, tylko sporadycznie słodzonej, z reguły sacharyną gdyż cukier był bardzo drogi. Ponadto na śniadanie jadano zupy. Faktem jest to, że w wielu rodzinach zupy jadano na każde danie, począwszy od śniadania, a skończywszy na późnej kolacji.
 Do tychże zup można zaliczyć te najprostrze do wykonania i najtańsze. Zacierkowa lub żurek na czerstwym chlebie, bądź zupa mleczna z ziemniakami. Tylko z okazji świąt, na śniadanie, na stole pojawiła się wędlina, z reguły najtańsza, tłusta i niezdrowa. 

     Niemniej ubogi i monotonny był sam obiad, bądź co bądź główne danie dnia, Podawano wówczas, a jakże,  zupy: kapuśniak, krupnik, grochówkę, kartoflankę, barszcz na szczawiu lub na sosie z kiszonych ogórków, które zapobiegliwe rodziny kisiły samemu. Żurki generalnie gotowano na tłustych wywarach pozyskiwanych z masarni. Czasami, ale niezwykle rzadko podawano pyzy, placki kartoflane, czy przecieruchy, czyli kluseczki ze startych ziemniaków, mąki i jajka. Niezbyt często pojawiała się na stole bania na mleku, oraz biała kapusta z ziemniakami okraszona tłuszczem, a do zabielania tychże zup używano mąki.
Obiady niedzielne i świąteczne były troche bogatsze. Jedzono wówczas rosoły z ziemniakami oraz ziemniaki z kawałkiem mięsa z królika lub z kury  z dodatkiem kapusty.

       Znamienne jest to, że praktycznie wcale nie jedzono owoców, pomidorów, czy kalafiorów, tak dostępnych i spożywanych w dzisiejszych czasach. Z warzyw, na stołach robotników żyrardowskich, dominowały właśnie kapusta, buraki, marchew, ogórki i cebula. Również jajka, mleko, czy masło były rarytasem zawsze niecierpliwie oczekiwanym.

       Kolejnym rodzajem potraw, tak rzadkim na stołach żyrardowskich robotników było mięso, z reguly wołowina, nie więcej niż pół kilograma na całą rodzinę, drób oraz najtańsze gatunki wędlin, goszczące na stołach w największe święta, czyli kilka razy w roku. Były to salcesony bądź kaszanki, 
Praktycznie nie jadano szynki czy baleronów, których przeróżne gatunki można kupić dziś w każdym sklepie mięsnym i bez których nie obędzie żadna rodzina.

     Robotnicy wspomagali się jak tylko mogli pałając się hodowlą kur i królików, które dla bezpieczeństwa i przezorności trzymano w izbach mieszkalnych.

    Jako, że duża część robotników żyrardowskiej fabryki pochodziła ze wsi, kuchnia ich przypominała kuchnię chłopską. Słonina i pozostałe tłuszcze, które udawało się pozyskać, przez cały rok służyły gospodyniom jako omasta do kapusty. Z powodu braku cukru gotowano buraki cukrowe i w ten sposób uzyskiwano słodką wodę do kawy zbożowej


A tak na koniec przepis na przecieruchę: 

ziemniaki, mąka, jajka

      Obieramy ziemniaki i ścieramy na tarce o najdrobniejszych oczkach (jak na placki ziemniaczane). Ziemniaki odlewamy, ale wody nie wylewamy, bo jest w niej krochmal, który używamy do obrusów i pościeli. Następnie dodajemy jajka i powoli mąka ciągle ugniatając, aż wytworzy nam się gęste ciasto. Następnie gotujemy osoloną wodę, a gdy zacznie wrzeć, za pomocą łyżki "kładziemy" przecieruchy.  Po wypłynięciu na wierzch, gotujemy je przez chwilę, wyławijac je na talerz. W zależności od upodobań podajemy je ze skwarkami lub przesmażona cebulką lub po dzisiejszemu z wędzonym boczkiem


wtorek, 3 grudnia 2013

Epizod 37: Jak Dittrich konkurencję zlikwidował


              Widząc jak efektywna i dochodowa jest lniarska fabryka Dittricha w odległej Osadzie Fabrycznej, przedsiębiorca Władysław Kronenberg postanowił również uszczknąć coś z tego lnianego tortu. Ambitnym celem było stworzenie zakładu, który przerośnie ówczesnego monopolistę na rynku lniarskim. Założenie i początki mogły rzeczywiście wskazywać na powodzenie tego trudnego zadania. Park maszynowy, zakupiony przez Kronenberga był o wiele nowszy i wydajniejszy, a lokalizacja na trasie Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej dawała taki sam dostęp do rynków zbytu jak i ogromnego konkurenta. Zlokalizował on wtenczas nową fabrykę w osadzie Ostatni Grosz pod Częstochową, dziś już będącej dzielnicą miasta. Interesująca i ciekawie brzmiąca nazwa pochodziła prawdopodobnie od nazwy karczmy, w której mieszkańcy przepijali ostatnie pieniądze. 

widok na fabryke "Błeszno"

             Nie spodziewał się jednak, że nabywcy na rynku są aż tak przywiązani do produktów zakładów żyrardowskich, że już na starcie został praktycznie pozbawiony możliwości sprzedaży własnych wyrobów. Działo się tak, gdyż produkty zakładów żyrardowskich posiadały taką renomę i jakość na rynku, że praktycznie niemożliwym było wejście w tą gałąź przemysłu. 
            Mimo tej nieudanej próby konkurowania z Dittrichowską fabryką, czujnym oczom przedsiębiorcy z Osady Fabrycznej nie umknął jednak fakt próby założenia fabryki mogącej stanowić konkurencję dla jego zakładów Także na reakcję Karola Dittricha nie trzeba było długo czekać. Niespełna dwa lata po rozpoczęciu działalności, w roku 1885 odkupił ja od zrezygnowanego brakiem dochodów Kronenberga za 50% poniesionych kosztów, czyli 1 mln. 

           Nowi właściciele przerobili fabrykę na przędzanię i tkalnię juty. Importując surowiec aż z Indii skupili produkcję głównie na workach jutowych używanych między innymi w cukrownictwie. Ponadto dla własnych potrzeb rozpoczęli produkcję opakowań na własne wyroby. Zatrudnienie i wartość produkcji w fabryce "Błeszno" rosły stopniowo osiągając maksimum produkcji w 1896 roku przy zatrudnieniu 980 osób. Kiedy jednak w pobliżu powstały konkurencyjne przedsiębiorstwa "Stradom" i "Warta", Towarzystwo Akcyjne Zakładów Żyrardowskich postanowiło ją sprzedać, do czego doszło w 1900 roku. Kwota jaką otrzymano była niebagatelna, bo aż 860 tysięcy rubli zasiliło kasę zakładów.  
        Jako, że fabryka „Błeszno” znajdowała się na trasie kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, transport produktów tak na eksport jak i dla własnych celów do fabryki żyrardowskiej był dużo szybszy, sprawniejszy i tańszy. Nie każdy jednak pochwalał nabycie zakładów pod Częstochową przez Dittricha. W bardzo nieprzychylnym tonie wypowiadały się wówczas gazety, na czele z „Tygodniem”, określając sprzedaż tejże, praktycznie nawet nieuruchomionej fabryki kapitałowi niemieckiemu, jako skandal i kolejny krok do całkowitej germanizacji. Oliwy do ognia dolewała również deklaracja Dittricha, że w fabryce nie będzie zatrudniany żaden pracownik, który nie zna języka niemieckiego. 
       
        W 1900 roku Dittrich zakład sprzedał francuskiej spółce akcyjnej "Societe Textille "La Czenstochovienne" (Towarzystwo Przędzalnicze "Częstochowianka") z siedzibą w Roubaix. Spółka rozbudowała fabrykę, rozszerzając asortyment jej wyrobów, uruchamiając między innymi zakłady bawełniane. Przed I wojną światową była ona jedną z największych fabryk w Kongresówce. Po II wojnie światowej przedsiębiorstwo przeszło pod zarząd państwowy, aby  po likwidacji tkalni jutowej, otrzymać nazwę Częstochowskie Zakłady Przemysłu Bawełnianego „Ceba”. 

        Niestety tak jak zakłady żyrardowskie, również "Ceba" została zlikwidowana.
      
       Znamienne jest również to, że Kronenberg po niepowodzeniu z założeniem zakładów pod Częstochową porzucił całkowicie działalność przemysłową, przeprowadził się do doskonale znanego mu Paryża, gdzie w młodości studiował i…został kompozytorem, tworząc głównie pieśni patriotyczne.