piątek, 27 września 2013

Epizod 18: Śmierć znienawidzonego Volksdeutscha Andersa


          Kilka minut po 6:30, 3 listopada 1943 roku puste jeszcze przestrzenie ulicy Sokulskiej wypełnił głośny huk wystrzałów. Zanim pojawili się gapie, zanim wystraszeni i nad wyraz ostrożni żandarmi pojawili się na miejscu, sprawcy zamieszania dawno już rozpłynęli sie w mroku wilgotnego i zimnego poranka.
     
         Tak zakończył swoje haniebne życie Marian Anders, Volksdeutsch, donosiciel i tyran, który słynął z niebywałego sadyzmu w stosunku do nielicznych robotników żyrardowskiej fabryki. 
ul. Żeromskiego (dawniej Sokulska)
Tuż po rozpoczęciu okupacji Żyrardowa przez Niemców wstapił do "Werkschutzu" obejmując stanowisko portiera w fabryce. Zadaniem, z którego wywiązywał się nota bene nad wyraz przykładnie, było przeprowadzanie rewizji. Nastawiony tylko na zysk i pomnażanie pieniądza był wyjątkowo aktywny i skuteczny w wykrywaniu przypadków kradzieży. Pomocna mu była w tym bieda panująca w mieście, zmuszająca robotników do podejmowania ryzyka wyniesienia z zakładów, choćby skrawka materiału, który następnie można było wymienić na coś do jedzenia, dla głodującej rodziny. "Krzywousty", bo tak się o nim mówiło z racji jego krzywych warg, w przypadku wykrycia kradzieży, bił sprawcę niemiłosiernie, często do nieprzytomności, a następnie gorliwie oddawał w ręce nazistowskiej machiny. Do tego stopnia został zaślepiony manią pieniądza, że często zastępował współpracowników na stanowisku, aby jak najwięcej zarobić. 
     
         Klamka zapadła, gdy w sadystycznym szale pobił cieżarną dziewczynę. 
Na zlecenie kwatery głównej, wyrok śmierci na Andersie wykonali Antoni Mińkowski, Waldemar Szulc oraz Leon Głowacki. 
     
grób Mariana Andersa na cmentarzu ewangelickim
       Obserwując go przez kilka dni ustalili, że około 6:30 wychodzi do pracy z mieszkania przy ulicy Sokulskiej, które otrzymał za wzorowe wywiązywanie z powierzonych mu obowiązków. Trzej żołnierze zaczaili się na niego koło domu Lutza. 
      
       Antoni Mińkowski, będący wykonawcą wyroku, oddał śmiertelne strzały, a następnie całą trójka, przez nikogo nie niepokojona, dostała się do bazy na Papiernii.
   

    Tak oto kolejny, znienawidzony "przyszywany Niemiec" zapłacił za swoje czyny.         

wtorek, 24 września 2013

Epizod 17: Pośmiertne losy Karola Augusta Dittricha


grobowiec rodziny Dittrich
      Jedyny ślad rodu Dittrichów na żyrardowksim cmentarzu, to niewielki, ale za to nad wyraz piękny nagrobek wnuczki Karola Augusta Dittricha. Kilka grobów innych znamienitych osobistości tamtych czasów również znajduje się na żyrardowskiej nekropolii. Możemy jednak żałować, że tak Karol August jak i jego syn Karol jr. nie zdecydowali się na własny pochówek w mieście, bądź co bądź, będącym wytworem ich umiejętności zarządczych i zmysłu architektonicznego. Niestety obaj przedsiębiorcy zdecydowali się spędzić końcowe lata swojego życia poza miastem, które stworzyli praktycznie od podstaw. 
            Karol Dittrich jr wybrał miejscowość Weissen Hirsch koło Drezna, natomiast ojciec, poważnie schorowany, spędził końcowe lata w rodzinnych stronach swojej żony, czyli Krasnej Lipie, w dzisiejszych Czechach. Karol August Dittrich zmarł 11 stycznia 1886 roku.
            Tuż po śmierci głowy rodu, rodzina zamówiła u Juliana Carla Raschdorf'a, berlińskiego architekta, wybudowanie na miejscowym cmentarzu w Rumburku pięknego grobowca rodzinnego, w renesansowym stylu, wraz z kotłownią służącą do podgrzewania wnętrza w krótkie, zimowe dni i utrzymywania odpowiedniej temperatury.
grobowiec rodziny Dittrich
Piekny, kamienny sarkofag oraz ołtarz modlitewny dawał możliwość spokojnej, niezmąconej kontemplacji. Ściany wewnątrz zostały pokryte malowidłami wykonanymi przez "nadwornego" malarza rodziny Dittrichów, Augusta Frinda, który stworzył również kilka obrazów, do dziś zdobiących m.in. kościół Karola Boromeusza, czy ściany Muzeum Mazowsza Zachodniego.
Budowa tego cmentarnego kompleksu trwała dwa lata i już w 1887 roku grobowiec był gotowy, budząc zachwyt swoim przepychem i bogactwem wystroju.

          Dziś, niespełna sto dwadzieścia lat później, obraz grobowca rodzinnego Dittrichów jest zgoła odmienny. Nie budzi on już zachwytu i zapewne mało kto pamięta, jak ta wpływowa rodzina, jeszcze sto lat temu decydowała o losach tysięcy mieszkańców niewielkiego miasta Żyrardowa, gdzieś daleko na północnym wschodzie.

Obecnie, jedynie niewielka tablica informacyjna, umieszczona w pobliżu zdewastowanego grobowca, informuje o tym, do kogo należał. Brak niestety informacji o związkach Dittrichów z naszym miastem. 
 

kotłownia


Zniszczony sarkofag



piątek, 20 września 2013

Epizod 16: Niezrealizowany projekt nowych osiedli robotniczych z początków XX wieku


        Charakterystyczną cechą Żyrardowa jest wyraźny podział na część zabytkową osady fabrycznej zajmującą centrum miasta, osiedli mieszkaniowych wybudowanych na otaczających centrum terenach oraz, powstałych najpóźniej, osiedli domów jednorodzinnych postawionych na dawnych terenach rolnych Teklinowa, Marjampola, czy Piotrowiny. Gdyby jednak pewne plany sprzed stu lat weszły w życie, tak osiedli Żeromskiego, jak i Kościuszki, w obecnej formie na pewno by nie było.  


       Otóż projekt z 1913 roku zakładał wybudowanie trzech nowych osiedli robotniczych eksplorując w ten sposób dalsze tereny przylegające do Osady. 
      W kwadracie między ul. Sokulską, Farbiarską, kościołem ewangelicki, a lasami guzowskim, na obszarze 2,8 ha, zaprojektowano dwa zespoły budynków, jeden składający się z dwudziestu pięciu domów, drugi z dziesięciu.
      Drugie z planowanych osiedli miało powstać we wschodnim rejonie osady, między Ul. Nowy Świat, a cmentarzem, obejmując kwartał przedłużonej ulicy Długiej oraz właśnie Nowy Świat, przeciętych nowymi ulicami, dziś Ossowskiego i Poprzeczną. Obszar 5,8 ha podzielono na cztery sektory, planując zabudować każdy osmioma znormalizowanymi domami robotniczymi. Wyjątek miał stanowić sektor wysunięty najdalej na wschód, zabudowany budynkiem "cholerycznym" otoczony siedmioma budynkami mieszkalnymi.
      Ostatnie z planowanych nowych osiedli robotniczych umiejscowiono między ul. Nowy Świat, a Familijną, z przedłużeniem w Alejach Dittricha i Hiellego. Przewidziano tam budowę dwudziestu siedmiu domów mieszkalnych.
Ciekawostką jest, że połowę terenów w każdym z osiedli planowano zagospodarować zielenią. 

      Niestety wybuch I wojny światowej położył kres, jakże ambitnym planom. Wszelkie projekty odeszły w zapomnienie zwłaszcza, że dawni właściciele zakładów, do miasta już nie powrócili. Dziś jedynie możemy sobie wyobrażać, jakby wyglądał Żyrardów     

sobota, 14 września 2013

Epizod 15: Nieszczęsliwa miłość Karola Dittricha jr

 
     Będąc z wizytą w żyrardowskim muzeum, z największym zainteresowaniem przystajemy przed umieszczoną w holu panoramą miasta, a wtedy jeszcze wsi, szukając na niej najpierw swojego domu, a następnie najważniejszych obiektów, które zachowały się do dziś.
    Nie każdy jednak wie, że ten neorenesansowy pałacyk kryje w swoich murach historię niespełnionej miłości jej właściciela.
Karol Dittrich junior, bo o nim mowa, był przedsiębiorcą o wyjątkowym zmyśle do zarabiania i pomnażania posiadanego kapitału. Ale, jak to często bywa, szczęście do bogactwa nie przełożyło się na szczęście w miłości.
pałacyk Dittricha
Według krążącej po Żyrardowie opowieści, Karol zakochał się ze wzajemnością w pewnej śpiewaczce operowej. Miłość kwitła i młodzi nawet mieli się ku ożenkowi, jednak pewnego razu młoda dziewczyna po prostu zniknęła z życia Karola jr. Oszalały z tęsknoty szukał jej podobno po całej Europie, niestety wyglądało to tak, jakby zapadła się pod ziemię.
Tak nagłe zniknięcie, podobnież zakochanej bezgranicznie w Karolu dziewczyny, wzbudziło w nim podejrzenia, że w całej tej sprawie swoje zrobił ojciec, który od początku nie popierał tego mezaliansu. Stary Dittrich nie wyobrażał sobie, że jego syn, przyszły spadkobierca fortuny oraz fabryki, może ożenić się z dziewczyną bez zabezpieczenia finansowego oraz bądź co bądź, wykonującą mocno kontrowersyjny, jak na tamte czasy, zawód.
Ojciec Karola wezwał więc do siebie dziewczę i znanym tylko sobie sposobem, nakłonił ja do definitywnego zniknięcia z życia syna. Czy dokonał tego przy pomocy znacznej sumy pieniędzy? Być może.
      Kilka lat po śmierci starego Dittricha, niespodziewanie, Karol jr otrzymał list z Charkowa, list od dziewczyny, która ponad dziesięć lat wcześniej opuściła go w tajemniczych okolicznościach. Karol niezwłocznie odbył podróż do Charkowa. Niestety, nie zdążył. Dziewczyna będąc poważnie chora, zmarła w szpitalu przed jego przyjazdem. Rozdmuchane od nowa nadzieje prysnęły jak bańka mydlana. Karol jr wybudował dla ukochanej piękny pomnik na cmentarzu Ioanno-Usieknowienskim.
Po powrocie do Żyrardowa kazał namalować sobie jej obraz, który umieścił w pokoiku na piętrze, gdzie dziś znajduje się gabinet dyrekcji muzeum. Nikt nie miał prawa wchodzić do owego gabinetu, a biedny Karol spędzał tam godziny oddając się bolesnym wspomnieniom o miłości.
    Jakby tego cierpienia było mało, podczas jednej z podróży, od wadliwego kaloryfera zajęła się tapeta, a następnie cały pokój. Tak hołubiony obraz spłonął niestety w pożarze.
Po pożarze nic go już nie trzymało w tym mieście. Będąc głównym akcjonariuszem Zakładów miał zapewnione fundusze na przyszłość, bez konieczności przebywania w miejscu, które kojarzyło mu się teraz tylko z cierpieniem. Niebawem opuścił Żyrardów i przeniósł się pod Drezno, gdzie kupił willę w dzielnicy Weisser Hirsch. Pozostał tam do końca swojego życia.


środa, 11 września 2013

Epizod 14: Kino "Bioskop"

        Istniały dawniej i nadal istnieją stowarzyszenia, fundacje, czy towarzystwa, będące organizacjami apolitycznymi, które za wzniosły cel stawiają sobie wpływ na rozwój kultury, zwłaszcza tych grup społecznych, które mają do jej rozwijania najdłuższą drogę. 
      
    Tak,  jak Towarzystwo „Wychowanie”, które w 1910 roku, uruchomiło sekcję kinematograficzną w stołówce fabrycznej przy ulicy Głównej (dzisiejszej Chopina). 
Dawna stołówka fabryczna
  Tak powstało kino „Bioskop”, niekomercyjne, w pełni społeczne i skierowane do klasy robotniczej. Z biegiem lat, zakupiono nowoczesny, jak na tamte czasy, projektor Lumiere’a, a trzy seanse tygodniowo, jeden w sobotę i dwa w niedzielę, przyciągały tłumy, spragnionych rozrywki Żyrardowian. Trzystu, czy czterystu widzów na każdej projekcji, nie było niczym niezwykłym, zwłaszcza, że ceny biletów były dużo niższe niż w funkcjonujących w osadzie komercyjnych kinach „Terra” i „Słońce” których właścicielem był Wilhelm Myszkowski. Tak znaczne ulgi na cenach biletów udało się osiągnąć dzięki korzystnej umowie z Urzędem Miasta, który pobierał podatek, tylko w wysokości 10% ceny biletów do swojej kasy. W zamian za to Towarzystwo miało dotować dom sierot, zlokalizowany na ulicy Foksal (dziś Sienkiewicza) i utrzymywać go ze składek członkowskich oraz zysków z biletów. Współpraca z urzędem uległa zmianie po kolejnych wyborach, kiedy to do rady miasta został wybrany Myszkowski. Podniesienie opłat do 50%, praktycznie uniemożliwiało prawodzenie kina, a co za tym idzie, również sierocińca oraz innych kół, które wspierało Towarzystwo

        Kapitalizm , po raz kolejny, odegrał główną rolę w upadku społecznego przedsięwzięcia. W tym przypadku kina „Bioskop”. A jego przedstawicielem był, nie kto inny jak, właśnie Wilhelm Myszkowski. Główny pomysłodawca oraz najbardziej aktywny zwolennik podniesienia podatku. Ówczesny właściciel prywatnych kin, krótko mówiąc zniszczył konkurencję. 
      Upadek kina „Bioskop” pociągnął za sobą likwidację, tak kursów dla dorosłych i dzieci, jak i sierocińca.
     Jeszcze raz, okrutna, kapitalistyczna machina,zgładziła,  jakże chwalebny projekt obywatelski, tylko dlatego, że kolidował z interesem klasy panującej.




wtorek, 10 września 2013

Epizod 13: Opowieść o córce młynarza Fabjana.


         Pokonując tunel pod torami, staramy się przemknąć tamtędy jak najszybciej, byle tylko zdążyć przejechać na zielonym świetle w kierunku Mszczonowa. Skręcając jednak w prawo, w stronę Skierniewic, nie każdy wie, że w tym momencie znajduje się terenie dawniej nazywanym Osadą Młyńską. To tutaj miał swój początek szeroko pojęty Żyrardów. To tu, zanim jeszcze cywilizacja ruszyła na podbój pobliskiego, zabagnionego i gęsto zalesionego terenu, kwitło już życie zawodowe i towarzyskie. Cały teren pomiędzy dzisiejszymi ulicami Reymonta - Świętego Jana, linią kolejową, a Mickiewicza, zajmował ogromny folwark. Stodoły, obory oraz inne zabudowania gospodarskie , jak również młyn, wypełniały ten, jakże odmienny dziś skrawek miasta.

        Za czasów Dittrichów, folwark Ruda, bo taką nosił nazwę, był poza zarządem wszechwładnych przedsiębiorców. Teren dzierżawili od hr. Sobańskiego niejaki Oxner oraz młynarz Fabjan. Posiadanie młyn dawało władzę nad przepływającą rzeką, której wody były niebędne do produkcji w Zakładach Żyrardowskich. Jako, że dzierżawcy folwarku, delikatnie mówiąc,  nie przepadali za kapitalistycznymi obcokrajowcami, często dochodziło między nimi do zatargów. 
młyn na Rudzie

       Młynarz Fabjan znany był z posiadania wielkiego majątku, utrytego podobnież w wydrążonym kole młyńskim, oraz bardzo urodziwej córki. Wielu kawalerów zwracało na nią uwagę, starając się o jej względy. Nie podobało się to zazdrosnemu ojcu, który bojąc się utraty córki zamykał ja w młynie, w izbie, do której wejścia strzegły groźne psy. Zrozpaczona dziewczyna, będąca u granic wytrzymałości, pewnego razu, wyłamała kraty i rzuciła się prosto na wielkie koło młyńskie, obracające się w dole, ginąc na miejscu.

     


Od tamtego czasu w młynie zaczęły dziać się dziwne rzeczy, a wiarygodności im dodawały niezrozumiałe zachowania zwierząt. Konie zaprzęgnięte do wozów zachowywały się niespokojnie, ptactwo omijało młyn. Nawet szczury wyniosły z tego, jakże dla nich zasobnego w pożywienie miejsca. Przechodzący obok młyna wielokrotnie mówili, że widzieli dziwne światla, jakby błąkające się ogniki. Kiedy młyn spłonął, wydawało się, że wszystko wróci do normy. Nic takiego się jednak nie stało. Wśród zgliszczy i popalonych desek nadal pojawiały się owe ogniki, słychać było jakby zawodzenia, a tajemnicze cienie przemykały po pogorzelisku.


 Dziś po młynie pozostały jedynie fundamenty oraz przekazywana, z pokolenia na pokolenie, legenda o młynarzu Fabjanie i jego nieszczęśliwej córce. 

sobota, 7 września 2013

Epizod 12: Samotna, mała Marie

Pałacyk Tyrolski - "Straszny Dwór"
      Tylko dwadzieścia pięć dni trwało ogromne szczęście rodziny Marcellinów. Tylko tyle dni pozwolono im cieszyć się nowo narodzoną córeczką Marie, pierwszym dzieckiem Anny Luisy Dittrich – córki Karola Augusta Dittricha oraz Ludwika Marcellina, pochodzącego z Austrii kupca, który przybył do Żyrardowa skuszony możliwościami zrobienia kariery i perspektywami dorobienia się pokaźnego majątku. To tutaj młodzi poznali się i zakochali ze wzajemnością. Młody Ludwik wydał się dobrą partią dla jednej z trzech córek przedsiębiorcy, a majątek przez niego posiadany musiał być wystarczający, gdyż nie oponował stary Dittrich przed ich ślubem, a nawet podarował im dom, zwany Pałacykiem Tyrolskim.
          To właśnie w tym miejscu, na poddaszu, w przestronnym i bogato urządzonym pokoiku dla dziecka rozegrała się tragedia, która z biegiem lat obrosła legendą, powtarzaną z pokolenia na pokolenie i przenoszona z ust do ust.
          Otóż z niewiadomych przyczyn, wydaje się jednak iż nie z powodu przeciągu, zwróćmy uwagę, że był to styczeń, środek zimy, a poza tym mamy do czynienia z niemowlęciem, w pokoju małej Marie wybuchł pożar. Czy spowodowało go nieostrożne odchodzenie się z ogniem, czy może iskra ze świecy zaprószyła ogień, fakt faktem, mała Marie zginęła.
           I tu pojawiają się dwie zupełnie różne wersje dalszych wydarzeń.
Według lokalnej legendy, po śmierci córki, zrozpaczeni rodzice opuścili na zawsze miasto. Matka z nieopisanej rozpaczy straciła rozum, a  ojciec natomiast zmarł wkrótce ze zgryzoty. Do dnia dzisiejszego, nocami, pojawia się w oknie, na piętrze, ubrana na biało postać z czerwoną różą, niechybnie jest to matka, która szuka swojej zmarłej tragicznie córeczki. Z tego też powodu kolejni lokatorzy nieruchomości szybko z niej uciekali, nie mogąc dłużej przebywać w „Nawiedzonym Dworze”.
Grób małej Marie
    

        Rzeczywistość jednak przyniosła całkiem inne, mniej romantyczne rozwiązanie. Wiemy, że Ludwik Marcellin został mianowany jednym z dyrektorów Zakładów Żyrardowskich… ale dopiero od 1885 roku, czy ponad rok po śmierci córeczki. Ponadto, według historycznych informacji matka Marie żyła 75 lat i zmarła nie zaraz po swojej córeczce, tylko dopiero w 1932 roku 


       Jedno jest pewne.Na żyrardowskim cmentarzu wciąż stoi piękny, wzruszający nagrobek, przypominający zasunięte nad dziecinnym łóżeczkiem firaneczki, usiane gwiazdkami.  Samotna mała Marie spoczywa tam na wieczność.
      A tak, poza tym, Marie nie była pierworodną córeczką. Elwira urodziła się 2 lata wcześniej.



      Dla Nas jednak legenda wydaje się bardziej wiarygodna.



środa, 4 września 2013

Epizod 11: Jak to z Zyskindem było


        Wbrew potocznemu mniemaniu, Żyrardów wcale nie był miastem z ponad przeciętną ilością mniejszości żydowskiej w całkowitej populacji. Otóz tylko około 12% obywateli wyznania mojżeszowego,  plasowało Osadę w dolnej części zestawienia miast Mazowsza. Ot choćby dla porównania na początku XX wieku w najbliższych miejscowościach, Żydów, mieszkało odpowiednio: Sochaczew – 70%, Kutno – 62%, Grodzisk – 70%, Mszczonów – 60%, Skierniewice – 45%, Wiskitki – 38%.
        W związku z tym powiedzenie mniejszość żydowska miało w gruncie rzeczy jedynie odniesienie do Żyrardowa.
Niemniej jednak nie znaczyło to, że mniejszość żydowska w mieście, a raczej osadzie, nie odgrywała znaczącej roli w tworzącej się i rozrastającej społeczności.

        Jedną z takich wpływowych i bogatych rodzin byli Zyskindowie, jedyni w Żyrardowie, oprócz oczywiście Łubieńskich, właściciele rozległych lasów, których wielkie połacie, eksploatowali na potrzeby własnego przedsiębiorstwa. Posiadając kilka tartaków i zakładów stolarskich, stali się jedną z najbogatszych rodzin w tworzącym się mieście.
Posiadając ogromny majątek ojciec rodu Reb Avrom Zyskind postanowił zainwestować w las zlokalizowany blisko Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej, które to zamierzenie zrealizował, wykupując od hr. Łubieńskiego część lasu na północ od Rudy Guzowskiej i Marjampola.
      Teren ówcześnie zwany „Czarnym Borkiem”, zlokalizowany na wzniesieniu terenu uformowanym przed około 11 tysięcy laty przez zlodowacenie środkowopolskie, wypełnił popularnymi wtedy daczami, które następnie wynajmował letnikom z Warszawy,  odkrywającym uroki wypoczywania poza miastem, na łonie natury. Mający niewątpliwie szerokie kontakty wśród ówczesnych notabli, przeforsował wybudowanie  stacji kolejowej, która znacząco wpłynęła na szybki rozwój miejscowości, dziś zwanej Międzyborowem.
      Ułatwieniem dla przedsiębiorcy było posiadanie własnych zasobów budulca, z których powstało letnisko.
      Osiedle-letnisko Czarny-Borek zaczęło funkcjonować.

     Warto nadmienić w tym miejscu genezę powstania nazwy. Otóż, gęsty las wypełniający naturalne wziesienia, porastały duże ilości sosny czarnej, drzewa przywleczonego do Polski z Krymu, które swoją nazwę zawdzięcza ciemnej, niekiedy nawet czarnej korze. Jej mnogość na wydmach, sama z siebie nadawała taką, z początku potoczną nazwę temu terenowi.

      Biorąc pod uwagę charakter działalności Zyskindów, naturalnym było również, wybudowanie dla siebie obszernej i reprezentacyjnej willi, właśnie z drewna. Okazały budynek powstał 1899 roku wtedy jeszcze na obrzeżach  Rudy, dziś znajdujący się na ulicy 11 Listopada. Całkowicie wykonany z drewna z własnego tartaku, piętrowy dom z balkonami i zdobioną balustradą był, a nawet obecnie jest perełką architektury miasta. Dziś, juz w znacznym stopniu zaniedbany i zniszczony, nadal jednak widać w nim, nieprzeciętny smak i zmysł architektoniczny.

Willa Zyskinda
        Mimo ugruntowanej i wysokiej pozycji w społeczeństwie Żyrardowa, przyziemne losy nie ominęły Zyskinda. Otóż ścisły kontakt z nowo powstałą, praktycznie prywatną miejscowością, nieszczęśliwie doprowadził do jego tragicznej śmierci.
        Reb Avrom Zyskind zginął, potrącony śmiertelnie przez ekspresowy pociąg, mknący przez Międzyborów, bez zatrzymania, właśnie na przejeździe w Międzyborowie. Dodając do tego śmierć żony oraz pierworodnego syna Dawida w obozie koncentracyjnym podczas II wojny światowej, losy rodziny Zyskindów zatoczyły krąg i rozpłynęły się w mrokach historii naszego miasta, pozostawiając nam jedynie jedną  z ostatnich, drewnianych willi oraz świadomość, że były zamiary nazwania Międzyborowa "Zyskindówką".



     



poniedziałek, 2 września 2013

Epizod 10: "Nieugięta" – Irena Przybysz i Jej bohaterska śmierć za Ojczyznę


          Przysiadając, na chwilę, na ławeczkach przez nowo powstałym centrum handlowym przy ul 1-go Maja nie zdajemy sobie sprawy z wagi tego miejsca w historii miasta. Jeszcze w latach 60-tych stały tutaj zniszczone zębem czasu drewniaki z częścią parterową zagospodarowaną na sklepiki.  Zrównane z ziemią zniknęły zupełnie z obrazu głównej ulicy Żyrardowa, zabierając ze sobą swoją przeszłość.
         W jednym z tych żydowskich domów, tym tuż obok dawnego kina „Słońce” którego, nawiasem mówiąc również nie ujrzą oczy przechodnia, znajdował się sklep, w którym klientów obsługiwała zawsze uśmiechnięta i wesoła młoda dziewczyna, o imieniu Irka. Irena Przybysz, bo o nie właśnie mowa, zapisała się na kartach historii miasta w najbardziej chwalebny sposób.  Walcząc z okupantem, narażając własne życie oraz, w końcu, poświęcając je dla ratowania Ojczyzny i bliźnich, zasłużyła na umieszczenie w panteonie żyrardowskich bohaterów.
     

Irena Przybysz ps. "Nieugięta"
        Wracając myślami w przeszłość, możemy ujrzeć ów sklep, niczym niewyróżniający się na tle innych tego typu placówek handlowych tamtych lat. Typowy drewniak, jakich dziesiątki zostało zbudowanych w Żyrardowie, krył jednak w swoim wnętrzu tajny punkt kontaktowy polskiego podziemia. A mianowicie, radiostację, obsługiwaną właśnie przez Irkę, przy pomocy której, pod osłoną nocy, nawiązywano kontakt z główną siedzibą, przekazując informacje o działaniach okupanta oraz odbierając od nich wytyczne do planowanych działań. Dzięki zakonspirowanej siatce agentów oraz bezpośredniemu kontaktowi ze Sztabem Głównym, żyrardowscy członkowie podziemia byli szczegółowo poinformowani o planowanych działaniach okupanta. Mogli również organizować akcje dywersyjne, uprzedzając działania Niemców.        
       Kres tej, jakże owocnej pracy, położyła dopiero zdrada Paprzyckiego, który pojmany i torturowany przeszedł na stronę wroga i zaczął  sypać oraz wystawiać dawnych swoich kompanów. Jego zdradziecka aktywność spowodowała pojmanie przez gestapo, między innymi, Irki. Kilkudniowe tortury nie złamały „Nieugiętej”, która aż do swojej męczeńskiej śmierci nie podała żadnego imienia czy kontaktu. Swoją postawą, do tego stopnia zaszła za skórę oprawcom,  że ci, jej zmasakrowane ciało nie zakopali  z innymi rozstrzelanymi w lasku radziejowickim, lecz  zabrali je, w tylko im znanym kierunku - aby wszelki ślad po niej zaginął. Do dziś nie wiemy, co się z nim stało.
      Pozostała nam jednak pamięć oraz doskonały przykład do naśladowania, a także ulica w północnej części miasta nazwana jej imieniem.
     

Cześć Jej pamięci!