czwartek, 27 lutego 2014

Epizod 60: Tuż przed Boussac'kiem

       Niecną historię rządów Boussac'a w Żyrardowie warto rozpocząć od krótkiej genezy, nakreślając obraz Polski tuż po zakończeniu I wojny światowej, a także w kilku zdaniach zarysować tragedię miasta podczas tejże wojny.
       Krótko po wybuchu pierwszej wojny światowej, na początku 1915 roku, Rosjanie w sposób systematyczny i konsekwentny demontują fabrykę żyrardowską, wyworząc w głąb swego kraju surowce, towary oraz maszyny. Również wiele rodzin robotniczych, prawosławnych zostaje zmuszonych do przeniesienia się w głąb Rosji. Nic jednak nie wpłynęło na dewastację i zniszczenie zakładów jak pamiętna noc z 16 na 17 lipca 1915 roku, kiedy to pod naporem zbliżających się Niemców, uciekający w popłochu Rosjanie wysadzają zabudowania fabryczne oraz wywożą kolejne maszyny, surowce i towary o szacunkowej wartości 2 milionów rubli w złocie, dodając jednak to tego zniszczenia, straty można ocenić na ponad 5 milionów.
      Wejście Niemców do Żyrardowa nie przynosi żadnej zmiany w postępowaniu kolejnego okupanta. Oni również przyczyniają się do dalszej destrukcji fabryki, wywożąc to co jeszcze zostało. Niemcy poszli nawet dalej likwidując m.in. zapomogi dla bezrobotnych byłych pracowników fabryki, po części doprowadzając populacje mieszkańców do dramatycznej liczby trzynastu tysięcy mieszkańców. 
      Dopiero koniec 1916 roku przynosi jako taką zmianę na lepsze. Niemcy postanawiają uruchomić roszarnię oraz część głównych zakładów, ale zatrudnienie znajduje tylko około 500 osób i są to głównie kobiety na praktycznie głodowych pensjach. Do Niemiec wysyłą się głównie płótna lniane jako surowiec do dalszej produkcji, ale już na terenie Niemiec. 
     Kiedy kończy się I wojna światowa Żyrardów przedstawia obraz nędzy. Zakłady są w ruinie, a ludność dramatycznie zmniejszona, w ogromnej części pozbawiona jest możliwości zarobkowych. Sytuacji nie poprawia fakt, iż dawni właściciele zakładów ponowne uruchomiemie fabryki uzalezniają od możliwości uzyskania pożyczki państwowej na odbudowę.
     To co pozostało z dawnych zakładów to jedynie zniszczenia na niebotyczną sume 20 milionów rubli w złocie i aby uzmysłowić ich ogrom, warto nadmienić, iż przed wojną kapitał akcyjny wynosił tylko 9 milionów.
     Faktem jest jednak to, iż po raz pierwszy w swojej historii, Żyrardów stał sie wolnym i niepodległym miastem.

     Wracając jednak do zakładów okazało się, że z przedwojennych 36 tysięcy akcji, 13 tysięcy było w rękach grupy Hielle&Dittrich, 2 tysiące należało do Niemców, tysiąc do Polaków,ale aż 10 tysięcy do Rosjan, Rosjan, których fizycznie w mieście już nie było. Rosjan, z których większość rozpłynęła się w zawierusze wojennej. Fakt ten w niedalekiej przyszłości wpłynie w znacznym stopniu na buossac'kowskie zapędy do przejęcia zakładów.
    
     Jako, że państwo nie widziało możliwosci udzielenia wsparcia byłym właścicielom, a oni bez tego wsparcia nie byli w stanie odbudować zakładów, ponadto biorąc pod uwage drożyznę i bezrobocie w Żyrardowie oraz petycje i nalegania byłych robotników wspieranych przez członków ugrupowań partyjnych, 16 maja 1919 roku, ustanowiono zarząd państwowy, kierownictwo zaś powierzono inż. Władysławowi Srzednickiemu, który z werwą i zapałem zabrał się do pracy. Za jego zarządzania odbudowano zakłady z środków pozyskiwanych z pożyczek, odnowiono rynki zbytu, a nawet unowocześniono fabrykę.
     Do 1924 roku udało sie odbudować zakłady w 50%, odbudowano również domy fabryczne, udostępniono ponownie, nieodpłatnie, ochronkę czy szkoły. W 1923 roku pracowało już ponad 5 tyś osób, a zakłady osiągnęły 85% produkcji przedwojennej. 
     A liczba pracowników nadal wzrastała. W listopadzie 1923 było ich ponad 6 tysięcy.
     
    Jednak już kilka lat wcześniej, gdy okazało się że grupa Hielle&Dittrich nie otrzyma wsparcia na odbudowę, na scenie pojawia się francuski przedsiębiorca Marcel Boussac. Odkupuje on za bezcen akcje będące w posiadaniu grupy płacąc za owe 13 tysięcy papierków około 17 tysięcy dolarów. Aby nie budzić podejrzeń nabycie akcji odbyło się poprzez konsorcjum. Posiadając pakiet akcji, Boussac występuje do rządu polskiego o zniesienie zarzadu, na co jednak jeszcze w 1920 roku nieprzystano.
    Od czego są jednak znajomości i koneksje. Ze wsparciem powołanego, dzięki silnym naciskom "Lewiatanu", ministra skarbu W.Kucharskiego, udaje się w 1923 roku znieść zarząd państwowy. Od 2 października 1923 zakłady przechodzą w ręce Boussac'a.

    Boussac nabył zakłady bez rewaloryzacji wartości poniesionych kosztów na odbudowę, a biorąc pod uwagę ogromną inflację, oddał tylko 18810 franków miast ponad 2 milionów. Tak oto będący na stanowisku ministra Kucharski, raptem pomiędzy 28 maja a 14 grudnia, zdecydował o losach zakładów i całego miasta na kolejna dekadę. 
    Mimo nabycia zakładów, Boussac nadal nie posiadał pakietu większościowego. Sprytu i przebiegłości nie można mu jednak odebrać. Najpierw spieniężył na giełdzie w Brukseli owe 10 tysięcy akcji rosyjskich właścicieli, którzy rozpłynęli się pożodze wojennej, a następnie zdecydował o wypuszczeniu drugiej emisji akcji w ilości 720 tysięcy, czyli nowe dwadzieścia za jedną starą. Na tym jednak oszustwom nie było końca. Boussac zagarnął również 40 tysięcy akcji zarezerwowanych dla państwa, aż do 1928 roku. 

    Teraz mógł juz cieszyć sie z pakietu większościowego i spokojnie, jak dla niego, wprowadzać zmiany i racjonalizacje. 

    O tego momentu rozpoczął się najczarniejszy okres w historii tak zakładów, jak i miasta, tragedia tysięcy ludzi skazanych na łaskę i niełaske francuskiego właściciela.
    
    
    

 

poniedziałek, 24 lutego 2014

Epizod 59: Śmierć w choince mszczonowskiej


      Zaczaili się na niego przy przejeździe, w domu gdzie pan Michałowski naprawiał rowery. Był 23 marca 1943 roku.
     Widząc mijającego ich Volksdeutscha wsiedli na swoje zdezelowane rowery i ruszyli za nim, w pewnej odległości, aby nie wzbudzać podejrzeń. Jako, że postanowiono nie używać broni wykonanie wyroku nie mogło być zrealizowane ani w jego mieszkaniu przy ulicy 6 Sierpnia, ani też z użyciem broni. Wszystko miało wyglądać jak pospolite zabójstwo. Z tego też powodu na miejsce akcji wybrano lasek prze drodze do Mszczonowa. Traf jednak chciał, iż zbliżając się wyznaczonego miejsca, zza górki wyłonił się konwój wiozący, pod eskortą Niemców, robotników wywożonych do Rzeszy. Zamach trzeba był odłożyć, przynajmniej o kilka godzin, aż do powrotu nic nie świadomego Volksdeutscha z Mszczonowa.
     Mathias Hegenbart, bo o nim mowa, był bardzo lojalnym Volksdeutschem, lojalnym i nadprogramowo gorliwym. Przy tym jednak niezbyt frasobliwym w zachowaniu ostrożności, pozwalając sobie na przemieszczanie się rowerem z Żyrardowa do Mszczonowa bez żadnej eskorty.
    Hegenbart jako wzorowy Volksdeutch i sierżant policji granatowej miał za zadanie kontrolować posterunki w okolicy i podczas powrotu z jednej z takich kontroli natknął się na szosie pod Mszczonowem na młodzika wiozącego broń i prasę konspiracyjną przeznaczoną dla lokalnej jednostki A.K. Miast uciekać, dał się on jednak zrewidować, a nastepnie uwięziony został poddany przesłuchaniom. Podczas tortur załamał się i zaczął sypać, podając wiele kontaktów. Wkótce ponad dwudziestu żołnierzy A.K. z mszczonowskiej Zapałczarni zostało aresztowanych. Część rozstrzelano, część wywieziono do obozów.
    Podjęto wówczas decyzję o niezwłocznej likwidacji nadgorliwego Volksdeutscha wyznaczając do przeprowadzenia akcji osławiony 13 pluton. Dowództwo objął sam "Leon" wyznaczając dodatkowo "Kłamania" oraz Józefa Kowalczyka ps. "Cietrzew".
      Tak oto cała trójka, widząc zbliżający się konwój szybko skryłą się w gęstwinie lasu. Mimo początkowego niepowodzenia postanowiono czekać. 
     Gdzieś około godziny 15 decyzja o oczekiwaniu zostałą nagrodzona. Hegenbart zbliżał się samotnie i nieubłagalnie w kierunku choinki mszczonowskiej. Kiedy minął czatujących żołnierzy... w tym momencie pojawiają się dwie wersje następujących potem wydarzeń. Pierwsza, że Leon Waligóra, użył broni mimo wcześniejszych ustaleń, ale chybił, na co "Kłamanio" szybko dogonił uciekającego i krzyczącego w niebogłosy Niemca, powalając go silnym ciosem w głowę. Druga uwzględnia tylko cios. 
     Niezaprzeczalnym faktem jest, iż następnie "Kłamanio" zarzucił sobie na ramię ogłuszonego Hegenbart'a i przeniósł jakieś piećdziesiąt metrów, do lasu. Tam, używając noża, dokończył dzieła. Aby zatrzeć ślady zakopali zwłoki w płytkim dole maskując dodatkowo miejsce gałęziami i mchem, zabierając przy okazji dokumenty.
    Niemcy pewnie nigdy by nie znaleźli policjanta, gdyby nie czapka, która podczas akcji spadła z głowy Volksdeutscha. Spieszący się AK-owcy nie zwrócili uwagi na ten szczegół nakierowując Niemców na miejsce ukrycia zwłok. I tak, dopiero po trzech dniach znaleziono Hegenbart'a, któremu urządzono uroczysty pogrzeb. Na szczęście dla mieszkańców tak Żyrardowa, jak i Mszczonowa, Niemcy nie wyciągnęli żadnych konsekwencji.
    I w taki oto sposób, kolejny nadgorliwy Volksdeutch pożegnał się z ziemskim padołem.


czwartek, 20 lutego 2014

Epizod 58: Mariampol czyli dzielnica Żyrardowa "za torami"


           Historia Mariampola (Marjampola) jako jednostki osiedleńczej sięga niewiele dalej niż samej Osady Fabrycznej i ściśle związana jest z rodziną Łubieńskich
           A wszystko rozpoczęło się, kiedy to hrabia Feliks Łubieński wszedł w posiadanie dóbr guzowskich w roku 1797 i w ciągu niespełna kilku lat sprowadził mniej więcej trzystu kolonistów niemieckich – w większości Ewangelików, pochodzących głównie z Wielkopolski, a dokładniej z okolic Poznania, Kalisza i Konina. Ponadto pojawili się przybysze z Kujaw oraz z Brandenburgii i z okolic Gorzowa Wielkopolskiego oraz Śląska, a także z okolic  Łodzi, Grójca, czy Przasnysza.

mapa z 1934 roku
 Owymi nowymi osadnikami byli sukiennicy, którzy zasiedlili Wiskitki  oraz rolnicy, których nowe siedziby zlokalizowano w innych częściach dóbr. Tak oto powstało jedenaście nowych, niemieckich wsi, a były to Antoniew, Babskie Budy (Babsche Buden), Bieganów, Feliksów (Felixdorf), Franciszków, Henryszew (Heinrichsdorf), Józefów (Josefhof), Maurycew (Moritzin), Teklin, Sade Budy (Zader-Buden) oraz Mariampol (Marienfeld). Nazwy tychże miejscowości pochodziły przeważnie od imion członków rodziny Łubieńskich, jako że rodzina była to liczna.
      Zapobiegliwy hrabia, aby kolonistów bardziej zespolić z nowym miejscem zamieszkania, w roku 1804 roku zainicjował utworzenie parafii ewangelicko-augsburskiej w pobliskich Wiskitkach, gdyż do tej pory najbliższym miejscem do korzystania z posług religijnych był odległy o pięćdziesiąt kilometrów Iłów.  

       W roku 1827 dobra guzowskie odziedziczył jeden z synów Feliksa Łubieńskiego – Henryk, który wykorzystując do własnych, prywatnych celów stanowisko w Banku Polskim, posługiwał się pieniędzmi państwowymi na cele prywatne. Tak na przykład powstała stara przędzalnia i zaczątki Osady Fabrycznej.
        W roku 1856 Feliks Sobański będący mężem Emilii Łubieńskiej, siostry Feliksa Łubieńskiego, wykupił za 600 tyś rubli zadłużone dobra guzowskie i około 1873 roku podzielił je na dziesięć odrębnych hipotek, a jedną z nich był właśnie Mariampol składający się z 17 gospodarstw o powierzchni 221 morgów tworzący razem z Sadymi Budami i Henryszewem wspólną hipotekę. Według spisu ludności z 1897 roku Mariampol, wtedy nazwany Guzowskim posiadał już 209 budynków i 9311 mieszkańców.

mapa z 1933 roku
        Na przełomie XIX i XX wieku osiedle Mariampol zaczęło powoli zrastać się w jeden organizm miejski stając się powoli, na razie nieoficjalnie jedną z jedenastu dzielnic nowo tworzącego się miasta. Dla mieszkańców Osady oraz Rudy nadal jednak Mariampol traktowany był jako przedmieścia, nazywany często "za dworcem", bądź " za Bagnem".
      Mariampol w odniesieniu geograficznym stanowiły grunty rozciągające się po prawej stronie drogi do Warszawy, ale nie tylko. Również teren po lewej stronie torów aż do Henryszewa również stanowił część Mariampola. Przyszła dzielnica miasta od południowego wschodu graniczyła z Bieganowem, a od południowego zachodu i zachodu z Rudą Guzowską.
        Mariampol wśród ludności Osady i Rudy uważany był wpierw za typową wieś z luźno rozrzuconymi gospodarstwami, z czasem jednak wyrósł, zwłaszcza w latach dwudziestych XX wieku, na dzielnicę ekskluzywną, zabudowaną prywatnymi domami, a w mniemaniu robotników fabrycznych mieszkała tam głównie inteligencja trzymająca się na boku i nie wchodząca w ściślejsze kontakty z robotnikami z Osady.
        Dziś teren Mariampola pokrywa sieć przecinających się ulic o zabudowie typowo jednorodzinnej. Dawne pola prawne i gościńce zostały zagospodarowane nowymi, coraz to większymi domami, które wrzynają się głęboko w nie tak odległy już Bieganów.



poniedziałek, 17 lutego 2014

Epizod 57: Kiedy Żyrardów własne piwo posiadał - "Browar Ruda Guzowska"

       Dziś ze Stawu na Rudzie Pisia wypływa tylko jednym ujściem rozgałęziając się dopiero po kilkudziesięciu metrach na  dwie odnogi. Jednak na przełomie XIX i XX wieku tak wpływała jak i wypływała dwoma. Właśnie przy tym nieistniejącym już ramieniu posadowiony został młyn Fabjana, natomiast na drugim brzegu hr Sobański zlokalizował browar zwany "Browarem Ruda Guzowska" bądź "Browarem Guzów", który pod koniec XIX wieku wart był ponad 10 tyś rubli.
      Tereny dawnej Rudy znajdującej się"za torami" należały wówczas do rodziny Sobańskich, a będąc również w posiadaniu praw propinacyjnych, jako właściciele dóbr ziemskich, mieli wyłączne prawo do produkcji i sprzedaży piwa z czego oczywiście korzystali aż do końca XIX wieku spożytkowując do tego fakt, iż w zaborze rosyjskim propinację zniesiono dopiero w 1898 roku, czyli aż piędziesiąt trzy lata po zaborze pruskim.

     To właśnie tutaj, po prawej stronie dzisiejszej ulicy Mickiewicza, tuż za torami potocznie mówiąc "za przejazdem" blisko przepływającej tamtędy Pisi znajdował się właśnie lokalny browar Sobańskich.
    
    Kiedy zlikwidowano propinację już w kilka lat później, w 1904 roku hr Sobański wydzierżawił go niejakiemu Szlamie Szymszelewiczowi, "Litwiakowi" usuniętemu z terenów Rosji za odmowę przyjęcia obywatelstwa rosyjskiego. Proceder ten został zakrojony na szeroką skalę i dotyczył wszystkich obywateli pochodzenia żydowskiego. Jeden z ukazów zabraniał prowadzenia działalności gospodarczej na skalę przemysłową, co dla przedsiębiorczych Żydów było równoznaczne ze śmiercią.  Represje jakie dotknęły rosyjskich Żydów sprytnie wykorzystywali właściciele ziemscy na terenach Królestwa Polskiego, sprowadzając ich na swoje grunty. 
     Przedsiębiorczy wyznawcy Mojżesza dysponowali często sporym kapitałem oraz dobrymi pomysłami, właściciele ziemscy zaś terenami do dyspozycji przybyszów, terenami, które chętnie dzierżawili bądź sprzedawali.

    W ten oto sposób "Browar Ruda Guzowska" przeszedł w ręce Żydów. Kilka lat później, w 1909 roku, kolejnym właścicielem został Mendel Feinberg nabywając browar wyceniany wtedy na 11640 rubli. Po sprzedaży Feinbergowi, sam Szlomo Szymszelewicz zatrudiony został jako kasjer, a w sumie pracowało tam dwanaście osób.

    W 1925 utworzono nawet odrębna jednostke administracyjną "Osada Ruda-Browar" wydzieloną z Folwarku Ruda.
    Po likwidacji browaru teren te został zagospodarowany pod fabryczkę chemiczną, a nastepnie spółdzielnię "Tworzygum" czyli popularną gumówkę.
    
    Dziś po dawnym browarze nie ma żadnego śladu. Również po zasypanej prawej odnodze Pisi pozostało tylko zagłębienie terenu oraz widoczna od strony torów mała zatoczka.
   Istnieje natomiast ulica równoległa do torów, bardzo krótka i kończąca się ślepo tuż przed stawem. To ulica Browarna, przy której właśnie stały kiedyś zabudowania browaru Sobańskich.
    
    

czwartek, 13 lutego 2014

Epizod 56: Zapomniana żyrardowska gwiazda- Halina Doree

       
Spacerując po żyrardowskim cmentarzu, oko wnikliwego obserwatora natknie się na wizerunek pięknej blondynki, uśmiechającej się do przechodniów, ze stylowej, porcelanowej fotografii. Postać jak z najprzedniejszego pisma i ten filmowy uśmiech. 
        To Helena Zajdel vel Halina Doree wschodząca gwiazda teatralna i początkująca gwiazda filmowa, która przyszła na świat  jako czwarte z pięciorga dzieci, Wincentego i Jozefy Zajdel z domu Baranowska, w roku 1907. Wykazująca od najmłodszych lat talent aktorski często zabawiała, najpierw rodzinę, a później szersze grono widzów swoimi występami.
Karierę teatralną rozpoczynała w Teatrze Nowym w Poznaniu, a następnie w latach 1935/37 w Teatrze Ziemi Pomorskiej w Toruniu, gdzie bardzo szybko poznano się na jej nietuzinkowym talencie, dziewczynie obdarzonej niezwykłym wdziękiem i temperamentem oraz charakterystycznym głosem w stylu operetkowym. W roku 1937 rozpoczęła pracę w Teatrze Miejskim w Bydgoszczy pod okiem znanego i cenionego dyrektora Władysława Stoma, który przykładał wielkie znaczenie do wysokiego poziomu artystycznego aktorów, tworząc w ten sposób teatr ambitny ale przy tym nadzwyczaj dochodowy.
        Po roku występów w Bydgoszczy, kiedy mury opuścił dyrektor, również Helena przeniosła się, tym razem do Łodzi, do Teatru Miejskiego. Repertuar, w jakim wystepowało był nad wyraz szeroki. Jej niebywały talent pozwalał wykazać się tak w komediach i wodewilach, jak i dramatach i operetkach, czy  w końcu w samych operach.
Ilość sztuk w jakich zagrała, często główne role, mimo tak młodego wieku, daje nam obraz aktorki wyjątkowej i niewątpliwie przyszłej gwiazdy polskich scen. Wspominając ot choćby "Krakowiaków i górali", "Rozkoszną dziewczynę", "Wesele" czy "Wesołą wdówkę" gdzie za każdy występ zbierała owacje na stojąco od wniebowziętej publiczności. 
       Recenzenci piszący na łamach ówczesnych gazet nie kryli podziwu dla jej występów i prezentowanych kreacji. Praktycznie każda sztuka, w której ukazywała swój talent była oceniana przychylnie, a indywidualne noty Haliny Doree wybijały się ponad przeciętność.    
     Na sezon teatralny 1939/1940 Doree podpisała kontrakt z Teatrem Miejskim im. J. Słowackiego w Krakowie jednak nie dane było jej pokazać się nowej publiczności.  Warto również nadmienić, iż z pobudek patriotycznych  grała w latach 1937/38 w Teatrze Wołyńskim im. Słowackiego w Łucku.
    Dość szybko zauważono również, iż także kamera lubi Halinę Doree, co zaowocowało propozycjami występów w filmach.
Jej debiutem w "dziesiątej muzie" była komedia "Dwie Joasie" z roku 1935. Następnie zagrała w "Pawle i Gawle" w 1938 u boku samych Eugeniusza Bodo, Heleny Grossówny, czy jedynego w swoim rodzaju Adolfa Dymszy. 
      A później przyszły ostatnie dwie role filmowe w "Sportowcu mimo woli" i "Złotej masce" które to na ekrany kin weszły już po śmierci aktorki. Występy razem z takimi wyśmienitymi aktorami jak choćby Józefem Orwidem, Mieczysławą Ćwiklińską, Inną Benitą, czy wspomniamym już Adolfem Dymszą nobilitowały młodą żyrardowiankę i pozwalały mieć głęboką nadzieję, że jej kariera potoczy się błyskawicznie.
    Dobrze zapowiadająca się kariera pięknej żyrardowianki została brutalnie przerwana przez przedwczesną śmierć, która zabrała trzydziestodwuletnią aktorkę, po dość krótkiej chorobie. 
   Dnia 23 maja 1939 roku tuz przed północą Halina Doree zmarła w łódzkim szpitalu św. Józefa z powodu zapalenia otrzewnej i zakażenia krwi, czyli sepsy. Trzy dni później została pochowana na żyrardowskim cmentarzu.


poniedziałek, 10 lutego 2014

Epizod 55: Szpital Fabryczny

         Organizując pierwszy żyrardowski szpital w przystosowanym do tego domu fabrycznym zdawano sobie sprawę, że jest to tylko działanie doraźne i  tymczasowe. Było to jednak konieczne zwłaszcza, że w okolicy po likwidacji wiskickiego szpitala nie było żadnego wyspecjalizowanego ośrodka pomocy zdrowotnej dla coraz to bardziej rozwijającej się populacji robotników fabrycznych. Stary szpital ze swoimi czterdziestoma miejscami nie spełniał nawet w połowie norm w ilości łóżek w ośrodkach zdrowotnych w Królestwie Polskim.
 Zdecydowano wówczas o jak najszybszym zaprojektowaniu i budowie nowego szpitala. W jego powstanie zaangażował się Karol Dittrich junior przeznaczając znaczne środki na jego budowę. Na wydzielonym placu o powierzchni 2/3 ha, w kwadracie ulic Długiej, Teklinowskiej, Szkolnej i Kościelnej, zaprojektowano przyszły szpital. Przebywający często w Prusach Karol Dittrich junior podpatrywał nowoczesne rozwiązania stosowane w tamtych szpitalach, a następnie przeniósł najlepsze i najnowocześniejsze na żyrardowski grunt. Tak oto, oglądając szpitale w Dreźnie, Poczdamie, czy Freinaldorfie, głównie jednak wzorując sie na szpitalu "Carola" z Drezna, udało się stworzyć jedną z najnowocześniejszych placówek służby zdrowia. Podczas owych podróży wielokrotnie korepspondował  m.in. z dr Hay'em omawiając przyszły kształt i funkcjonalności, praktycznie szacując koszty, nie szczędząc jednak środków, jeśli dana sprawa tego wymagała.
Przeznaczając 225 tyś. rubli, K.Dittrich junior mógł dowolnie i swobodnie kształtować przyszły wygląd i użyteczność według własnego wyobrażenia. Budowę rozpoczęto w 1892 roku i trwała ona dwa lata. Nowo powstały szpital składał się z budynku głównego połączonego z dwoma bocznymi pawilonami zgodnie z ówczesnymi zwyczajami podzielonymi na męski i żeński. Zgodnie z najnowocześniejszymi technologiami szpital posiadał centralne ogrzewanie typu wentylacyjnego, kanalizację oraz elektryczne oświetlenie korzystając z fabrycznego prądu. W budynku założono oddział chirurgiczny z własną salą operacyjną, oddział wewnętrzny, ginekologiczno-położniczy, zakaźny oraz psychiatryczny, ulokowany w odrębnym budynku. Szpital posiadał łącznie 80 łóżek. Ponadto na górnej kondygnacji wydzielono cztery pomieszczenia dla urzędników.
Budowę szpitala zakończono w 1894 roku, ale aż dwa kolejne lata przyszło czekać na wyposażenie w potrzebny sprzęt. Zapewne na otwarcie placówki trzeba by było czekać dłużej, gdyby nie nagła choroba jednego z dyrektorów fabryki i pilna konieczność hospitalizacji w styczniu 1896 roku. Pierwszym dyrektorem szpitala został dr Zenon Tokarski..

W 1898 roku wybudowano ponadto barak dla chorych na cholerę. Posadowiono go poza terenem szpitala na przedłużeniu drogi na cmentarz. W roku 1900 na tyłach , w ogrodzie, wybudowano altanę, a w 1903 roku werandę do leżakowania.
budynek dawnego oddziału psychiatrycznego

 Szpital stał sie jedną z najnowocześniejszych placówek w Królestwie Polskim. Wyposażenie szpitala dostarczały najprzedniejsze firmy, jak Siemens czy Wetter&Kelling. Ogrzewające szpital piece węglowe umieszczono w piwnicach, a centralne ogrzewanie dostarczyłą firma Emil Kelling z Drezna. Główne wejście znajdowało się od strony ulicy Długiej, na tyłach zaś zlokalizowano ogród, budynek oddziału psychiatrycznego, kostnicę, budynki gospodarcze, a nawet kurniki.

nagrobek pielęgniarki na cmentarzu ewangelickim

             Dziś otoczenie szpitala uległo diametralnej zmianie. Ulicę kościelna na odcinku Dluga-Teklinowska (Limanowskiego-Waryńskiego) wchłonął teren szpitala. Dawne pola uprawne obecnie zagospodarowano budynkami administracji, czy oddziałami neurologicznym i paliatywnym. Nie ma już starej kostnicy oraz budynków gospodarczych, a część dawnego ogrodu zajmuje nowy pawilon. Zamknięty został również na głucho dawny oddział psychiatryczny. Czas i wymuszone zmiany dotknęły również głowny budynek. Pierwotne wejście przerobiono na kolejne okno zagospodarowując dawny hol na gabinety. Same pawilony zmodyfikowano, a męski nie mieści już żadnego oddziału, przerobiony na ambulatorium, izbę przyjęć, czy gabinety zabiegowe. Również żeńska część zmieniła swoje pierwotne przeznaczenie, służąc obecnie najmłodszym pacjentom oraz oddziałowi otolaryngologii.

czwartek, 6 lutego 2014

Epizod 54: Żyrardowski Bank - secesja na ulicach miasta


              Wyjeżdżając z tunelu, od strony Mszczonowa, centrum Żyrardowa wita nas pięknie odnowionym, secesyjnym budynkiem Banku. Jednak na początku XX wieku teren, na którym się on znajduje należał do Rudy i był poza Osadą, stopniowo jednak asymilując się z prężnie rozwijaną częścią fabryczną. To tutaj w latach 1911-1913, czyli tuż przed wybuchem I wojny światowej wzniesiono, dziś gruntownie odnowiony i zadbany budynek, który miał służyć jako siedziba dla Żyrardowskiego Towarzystwa Wzajemnego Kredytu, spółdzielczej formy wsparcia gospodarczego w okolicy. 
      Owo Towarzystwo powstało w Wiskitkach w roku 1872 jako Towarzystwo Zaliczkowo-Wkładowe, a założycielami byli Karol Steizig, Mikołaj Wątróbski, Aleksander Jawurek, Roman Pawłowski, Jan Kreter oraz Romen Oppenheim. 
       Główny jednak wkład w tworzenie towarzystw zaliczkowo-wkładowych miał ks. Jan Tadeusz Lubomirski. Dzięki jego zapałowi i aktywnym działaniom powstały, na wzór kasy Schultzego z Delitsch trzy pierwsze w Królestwie Polskim: wiskicka, grójecka i kutnowska. 
     Było to stowarzyszenie o charakterze typowo rolniczym. Oparte na samopomocy, będące jednym z pierwszych założonych na ziemiach polskich. Towarzystwa takie stały się doskonałym środkiem poddźwignięcia opłakanego stanu finansowego drobnych rolników oraz dawały możliwości zaciągnięcia kredytu na prowincji ułatwiając uwolnienie się tychże przedsiębiorców od wszechobecnej lichwy. Dodatkowym ułatwieniem dla zakładania takich stowarzyszeń była "ustawa normalna" kas zaliczkowo-wkładowych według której już dwadzieścia osób z jednej miejscowości mogło założyć takie stowarzysznie, aby tylko wkład pojedyńczych osób był minimum 50 rubli. 
          Towarzystwo rozrastało się i pozyskiwało coraz to nowych członków, a równocześnie rosła rola Osady i generalnie całego obecnego Żyrardowa kosztem Wiskitek właśnie.
          W roku 1901 Towarzystwo Zaliczkowo-Wkładowe przekształcono w Towarzystwo Wzajemnego Kredytu. Wkrótce okazało się, iż szybko wzrastającą liczbę członków, niewystarczające zasoby lokalowe w Wiskitkach oraz utrwalenie się czołowej roli Żyrardowa w okolicy wymusiły, w roku 1911, przeniesienie siedziby do Żyrardowa. W tym celu nabyto plac
o powierzchni 955 m kw na terenie Rudy od Benjamina Oxnera, celem posadowienia tam nowej siedziby.
         Szybko zabrano się do działania. Zatrudniony majster z Grodziska, T. Żołądkowski, w ciągu dwóch lat wykonał zadanie, oddając dwupiętrowy budynek w stylu secesyjnym z attyką oraz bogato zdobionym wnętrzem i ornamentyką, do dyspozycji finansjery.
        Oficjalne otwarcie nastąpiło 7 grudnia 1913 roku jednak wkrótce I wojna zakończyła działalność Towarzystwa. Po wygasnięciu działań zbrojnych zwołano komisję likwidacyjną. Józef Krauze, Alfred Husarek oraz dr Zenon Tokarski  rozpoczęli starania o przekształcenie Towarzystwa w bank akcyjny, także w 1921 roku rozpoczął działalność „Bank Żyrardowski S.A.”.
       Nie minęło kilka lat i nastąpiło kolejne przekształcenie, tym razem w "Wzajemny Kredyt Spółka z o.o." i w takim stanie przetrwało do II wojny światowej.
      Kiedy okupant opanował miasto z tylko im wiadomych przyczyn Niemcy zainstalowali w murach byłego banku pocztę, natomiast spółka zmuszona była przenieść się do lokalu przy ulicy Sienkiewicza 4.
     "Wyzwolenie"  przywróciło pierwotne przeznaczenie dla tego reprezentacyjnego budynku. Stał się wówczas siedzibą spółki kredytowej, a w latach pięćdziesiątych oddziałem Narodowego Banku Polskiego.
     Obecnie, zgodnie z pierwotnym założeniem, nadal pełni funkcję finansową będąc siedzibą Banku PKO S.A.


 

poniedziałek, 3 lutego 2014

Epizod 53: Największy zdrajca w szeregach AK - historia Mariana Paprzyckiego


           II wojna światowa wyzwalała często w ludziach głęboko skryte instynkty. Pożoga wojenna oraz permanentny strach o każdy nadchodzący dzień, czy aby ten nie jest tym ostatnim, ukazywały w pełnym świetle ludzką siłę i wolę przetrwania, ale także w licznych przypadkach całkowite zdziczenie i wyzbycie się wszelkich norm moralnych.
         Byli tacy, których najwymyślniejsze i najokrutniejsze tortury nie były w stanie złamać, byli jednak też tacy, którzy w sytuacji kryzysowej tracili głowę i myśleli tylko jak tu uratować własne istnienie nie patrząc na konsekwencje.
        Nie inaczej sytuacja miała się w Żyrardowie, gdzie na kartach historii zapisały się haniebne czyny Mariana Paprzyckiego ps. "Bystry".

      Trudno sobie wyobrazić jak słabego i chwiejnego charakteru był to człowiek skoro dla ratowania własnej skóry zdolny był donosić, wskazywać, a nawet zabijać jeszcze niedawnych braci broni. 
      Kiedy 13 lipca 1943 roku aresztowano "Irkę", dowództwo AK zachodziło w głowę, skąd okupant wiedział tak wiele na temat ukrytej radiostacji, skąd znał rozkład pomieszczeń i wiedział gdzie dokładnie znajdują się skrytki w sklepie przy ulicy 1-go Maja. Dopiero za jakiś czas powiązano fakt aresztowania Paprzyckiego, z doskonałą orientacją oprawców. Kiedy, w krótkim czasie, kolejni członkowie AK byli eliminowani padło wówczas podejrzenie na Mariana Paprzyckiego jeszcze niedawno żołnierza VII plutonu AK odpowiedzialnego za ochronę właśnie tejże radiostacji. Szybko powiązano fakt aresztowania Paprzyckiego przez gestapo oraz anonim, który wysłano aby zdyskredytować go w oczach Niemców, skazując go przy tym na pewną śmierć, zdając sobie sprawę jak ogromną wiedzę posiadal oraz jak niebezpiecznym byłoby jego złamanie podczas przesłuchania. Okazało się jednak, że niedoceniono Paprzyckiego. Widząc, że AK wystawiła go na pewną zgubę, przeszedł na stronę wroga i rozpoczął zdradziecką współpracę. Niemcy, aby odsunąć od niego choćby cień podejrzenia, wywieźli go wraz z innymi do lasu radziejowskiego pozorując egzekucję. Kiedy po kilku dniach pojawił się w Żyrardowie rozpoczął trwającą prawie rok współpracę w okupantem donosząc na dawnych kolegów, znajomych, a nawet wskazując jako podejrzanych, tych znanych tylko z widzenia. Paprzycki do tego stopnia wcielił się w swoją rolę, iż w końcu sam zaczął wykonywać wyroki, a wszystko dla ochrony swojego perfidnego życia. Wkrótce został mianowany tłumaczem, na miejsce zastrzelonego niedawno Funka. Stał się jednak bardzo ostrożny. Nosił przy sobie broń, a na miasto udawał się z obstawą. Również stołowanie się przeniósł do siedziby Schuppo.

      Wiedząc o jego zdradzie i jej konsekwencjach wydano na niego wyrok śmierci, a do jego wykonania wyznaczono Jana Skrowaczewskiego ps. "Kłamanio" oraz Zdzisława Wolskiego ps. "Wilk". Niestety obaj nie znając osobiście Paprzyckiego pomylili go z łudząco podobnym Niemcem Berentem i zastrzelili nie tego kogo powinni. Wkrótce na fali represji oraz prawdopodobnie w ramach odwetu odbyła się niesławna egzekucja pod fabrycznym murem. Paprzycki po nieudanym zamachu stał się jeszcze ostrożniejszy, ale również nonszalancki. Obnosił się ze swoim szczęściem głosząc wszem i wobec, iż nie ma takiego co by go zabił. Sytuacja patowa trwała do marca 1944 roku.

     Kiedy jednak sąd wojenny AK w składzie Jawa i Florian w dniu 13 marca 1944 roku wydał wyrok śmierci, dni zdrajcy były policzone. Do akcji wyznaczono czterech wyśmienitych żołnierzy z grupy "Szatana", Bronisława Sianoszkę ps. "Bronek", Józefa Bałdygę ps. "Kolt", Piotra Olęckiego ps. "Piotr" oraz Stanisława Rzewskiego ps. "Staszek".
Uzyskano również możliwość dotarcia do Paprzyckiego. Jak się okazało żona Tadeusza Gogoli ps. "Tereba" była szkolną koleżanką żony Paprzyckiego. Szybko nawiązano kontakt i odnowiono znajomość. Gogola spotykał się z Paprzyckim niemal codziennie, na których to spotkaniach pili wódkę. Zamach ciągle odkładano, ale gdy 15 marca dowiedziano się, że Paprzycki znów zabił, tym razem Żydówkę pod Międzyborowem, ustalono datę wykonania wyroku na 19 marca 1944.

      Tego dnia jak zwykle od rana Gogola, tym razem z żoną pili, u Paprzyckich na ul. Daszyńskiego. W tym czasie czterej żołnierze AK rozstawili się na miejscach, dwóch w bramie Jakubowskiego na ul. Daszyńskiego po środku rynku, dwaj pozostali na rogu Daszyńskiego i Słowackiego.
    Kiedy zabrakło wódki Gogola zaproponował, aby udać się po kolejną butelkę. Wszyscy wyszli z domu, a kiedy zbliżyli się do czekających żołnierzy, "Tereba" wraz z żoną oddalił się mówiąc, że uda się szybko po zakąskę, wskazując skrycie palcem Paprzyckiego.
    Wiedząc, który to cel, "Piotr" wyskoczył z bramy i oddał dwa strzały. Zdrajca jednak był na tyle zwinny, iż zdążył wyjąć broń i wypalić, a następnie, krwawiąc z postrzelonej dłoni, zaczął uciekać na skos, przez rynek. Będąc po środku rzucił za siebie granat, co zmusiło pościg do rzucenia się na bruk. W tym momencie pozostający z tyłu "Bronek" oddał serię w kierunku zdrajcy kładąc go trupem. Przeraźliwy krzyk małżonki Paprzyckiego wypełnił przestrzeń targu. Żołnierze, aby być pewnymi podbiegli do zabitego i wpakowali w niego kolejne kule. Razem trzydzieści osiem, a następnie ulicą Krótką przedostali się do Wilczej i dalej do Międzyborowa.

     Niemcy o dziwo nie przedsięwzięli działań odwetowych. Widocznie sami poznali się na konfidencie i zdrajcy, natomiast urządzili mu uroczysty pogrzeb, a konduktowi żałobnemu przewodniczyło dwóch księży, którzy narzucili takie tempo marszu, że trudno było za nimi nadążyć.

   Zdrajca i morderca spoczął na żyrardowskim cmentarzu, tuż obok swoich ofiar. Nie dane jednak było mu długo cieszyć się wiecznym spokojem w poświęconej ziemi. Tuż po zakończeniu działań wojennych wydobyto zwłoki Paprzyckiego i zakopano poza murami nekropoli, w rowie.