piątek, 30 maja 2014

Epizod 84: Kościół Matki Bożej Pocieszenia jako perła Mazowsza


          Już w trakcie budowy Kościoła pod wezwaniem Karola Boromeusza wiadomym było, że będzie on służył tylko tymczasowo, tylko do momentu pobudowania nowego, większego, monumentalnego obiektu kultu, jak plac, który od wielu lat stał zarezerwowany na ten cel. W nie tak odległych planach bowiem istniała już wizja stworzenia kościoła filjalnego, obecnej żyrardowskiej fary, która miała stać się wizytówką tworzącego się miasta, perełką całego Mazowsza.

        O dalekosiężnych planach i zamiarach włascicieli Żyrardowa świadczy fakt, iż na długo przed rozpoczęciem budowy świątyni, zarezerowano miejsce pod jego lokację. Plac targowy znajdujący się naprzeciwko głównej bramy Zakładów Żyrardowskich łączył się z drugim, podobnym placem, który miał w przyszłości stać się właśnie lokalizacją dla planowanego kościoła farnego. Krótko po objęciu stanowiska rektora kościoła filjalnego przez ks. Władysława Żaboklickiego, w dniu 12 lipca 1897 roku, przystąpiono do działania.
22 maja 1898 roku metropolita warszawski, arcybiskup Wincenty Teofil Chościak-Popiel, erygował rzymskokatolicką parafię pod wezwaniem Matki Bożej Pocieszenia w Żyrardowie, jednocześnie mianując ks. Władysława Żaboklickiego na urząd proboszcza. Tak oto  ks. Władysław Żaboklicki zostaje pierwszym proboszczem kościoła Matki Bożej Pocieszenia.
         W 1899 roku hrabia Sobański ostatecznie, na mocy prawa, przekazał plac pod budowę nowego kościoła, a Karol Dittrich junior przeznaczył 90 tyś. rubli na ten zbożny cel. Wkrótce został utworzony komitet budowy, w którego skład wchodzili biskup Ruszkiewicz, Karol Dittrich oraz hrabia Kazimierz Sobański. Na członków nowo powstałego komitetu powołano proboszcza Żaboklickiego, Józefa Wątróbskiego, Józefa Krauze, Franciszka Kotlińskeigo oraz Czesława Oppenheima - same znakomitości żyrardowskiego świata duchownego, społecznego, jak i przemysłowego.


         Proboszcz Żaboklicki przedstawił projekt przyszłego kościoła, który wyszedł spod pióra wyśmienitego architekta Józefa Piusa Dziekońskiego, a koszt jego budowy zamykał się kwotą 134 680 rubli. Prace przy budowie postępowały bardzo szybko. 30 kwietnia 1900 roku rozpoczyna się długo oczekiwana inwestycja, która po trzech latach, 11 października 1903 roku, dobiega końca i kościół można konsekrować. Pięknym i jakże znamienitym dowodem na ogromne zaangażowanie mieszkańców w jego powstanie jest fakt, iż przeznaczyli oni około 100 tyś. rubli, z własnych oszczędności. Zaprezentowany i wcielony w życie projekt Dziekońskiego dostarczyl miastu i obywatelom przepiękny kościół w stylu neogotyckim o imponujących 75-metrowych wieżach, Budowla została doskonale wkomponowana w achitekturę centralnej części Osady.
       W budowę nowego kościoła zaangażowało się wiele osób, a ona sama obrosła legendą przekazywaną z ust do ust, jakoby aby przyspieszyć budowę, mieszkańcy przyszłego miasta utworzyli ludzki łańcuch aż do cegielni w Radziejowicach, podając sobie cegły z rąk do rąk, by budowa zakończyłą sie jak najprędzej. Ile w tym prawdy? Prawdą jednak jest, że do jego budowy użytko ponad 3 mln cegieł, a dostarczano je kolejką wąskotorową z Radziejowic, kolejką, po której ślady na polach i w lasach radziejowickich pozostały do dzisiaj.

       Nadzór nad budową objął sam Andrzej Chodak, mistrz mularski i przewodniczący żyrardowskich cechów, a przez samej budowie swoje nieprzeciętne umiejętności i fach pokazali Chodakowicz, L.Ruppel, J.Radzki, W.Jaszcz, A.Mendrygał, J.Nowakowski, J.Piekarski, L.Sokołowski, A,Krupski i J.Przybylski. 
     Żyrardów zyskał w końcu kościół na miarę swoich aspiracji, jedną z najokazalszych budowli sakralnych na całym Mazowszu. Smukłe 75-metrowe wieże oraz sama kubatura 12870 m sześciennych, czyni kościół farny obiektem monumentalnym. Elewacja frontowa została bogato zdobiona, z profilami, galerią oraz wielkimi oknami u podnóża wież oraz ogromną rozetą maswerkową nad galerią. Front kościoła ozdabiają jakże charakterystyczne dla chrześcijaństwa figury salamander oraz pseudorzygacze ozdobione postaciami gargulców.  Sam kościół podobny jest do kościoła wiedeńskiego, ale również porównuje się go do katedry kolońskiej, wydaje się jednak iż trochę nad wyraz.

      Niemniej jednak Kościół pw. Matki Bożej Pocieszenia możemy zaliczyć do tego typu podobnych świątyń, których projekty wyszły spod ręki Józefa Piusa Dziekońskiego, Katedry Św. Michała Archanioła i Św. Floriana Męczennika w Warszawie, Bazyliki Mniejszej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Białymstoku czy Katedry Opieki Najświętszej Maryi Panny w Radomiu. Gdyby nie nieodwracalne zniszczenia podczas II wojny światowej kościoła praskiego, charakteryzował je zbliżony wystrój i łatwe do zauważenia podobieństwo.
      To co zachwyca nasze oczy na zewnątrz, w podobnym, a może i nawet większym stopniu cieszy, kiedy przekroczymy drzwi prowadzące do wewnątrz fary. Bogactwo i unikalność wystroju oraz ogrom przestrzeni pozostawia ślad w pamięci na długi czas. To jednak temat na inną okazję.               

wtorek, 27 maja 2014

Epizod 83: "Dzielnica Żydowska" w dawnym Żyrardowie

      Jednym z głównych powodów tworzenia się żydowskich dzielnic w polskich miastach i miejscowościach była silna i głęboka odrębność starozakonnych. Różne religie, zwyczaje, kalendarz. Sprzyjało to izolacji.
     Podobna sytuacja miała miejsce w dawnym Żyrardowie. Inicjatorem założenia lokalnej gminy był handlarz cukrem – Hill Friedman. Pierwsi Żydzi napłynęli do Rudy Guzowskiej, gdyż na osadnictwo w Osadzie nie mieli pozwolenia, na przełomie lat 60/70 XIX wieku. W roku 1874 otrzymali oni od hr. Sobańskiego w formie darowizny grunt przy ulicy Wąskiej pod budowę synagogi, wpierw drewnianej, którą wkrótce zastąpiono murowaną z tej samej nieotynkowanej cegły, co większość fabrycznych budynków. Na obrzeżach przyszłego miasta podarowano im również teren pod cmentarz, co było wielkim udogodnieniem dla coraz to prężniej rozwijającej się gminy, która do tej pory chowała swoich wiernych na wiskickim kirkucie. Sami Żydzi przybywali do Rudy z okolicznych miejscowości: Wiskitek, Mszczonowa czy Grodziska Mazowieckiego. 
gdzieś w Żyrardowie podczas I wojny światowej

       I wokół tejże, w początkowych latach, drewnianej synagogi zaczęli osiedlać się wyznawcy Mojżesza. Wkrótce teren pomiędzy Osadą, a torami kolejowymi zasiedlali kolejni Żydzi. W niedługim czasie "dzielnicą żydowską" zaczęto nazywać właśnie ten teren na Rudzie przecięty dodatkowo ulicami Wąską (Szulmana), Ogrodową (Mielczarskiego), Targową (Narutowicza), Szeroką (Łukasińskiego), Fabryczną (Okrzei), a w optymistycznej wersji można do niej również zaliczyć okolice dawnej ulicy Foksal (Sienkiewicza), gdzie do dzisiaj stoją dawne żydowskie kamienice, często wynajmowane wówczas polskim kolejarzom. 
     Ścisłe centrum dzielnicy stanowiło skupisko przy ulicy Szulmana, gdzie toczyło się życie ekonomiczne i społeczne gminy żydowskiej. Niestety do dnia dzisiejszego zatraciła ona zupełnie swój dawny, unikalny charakter i klimat. Wypełniona wówczas była czynszowymi domami, przeważnie drewnianymi, w których zamieszkiwała najbiedniejszą grupa żyrardowskich Żydów. W powietrzu unosił się zapach śledzi, cebuli i czosnku jakże charakterystyczny dla starozakonnych. Mnogość warsztatów, czy sklepów zapewniała dostęp do wszelkiego rodzaju usług. Na każdym rogu, w każdej uliczce dzielnicy można było wstąpić do punktów oferujących usługi, czy nabyć zawsze świeży i wysokojakościowy towar. Na pobliskiej ulicy 1-Maja zlokalizowana była niezliczona ilość sklepów, a raczej sklepików zakładanych w podobnych sobie drewnianych ruderach, które na dobre zniknęły z żyrardowskiego krajobrazu w latach 60-tych XX wieku. Do Żydów należały liczne warsztaty szewskie, czy krawieckie (w 1912 roku zarejestrowano ich aż dziewiętnaście na samej ulicy Wiskickiej), składy hurtowe, sklepy rybne, owocarnie, czy punkty zegarmistrzowskie, ogólnie rzecz biorąc zajmowali się szeroko pojętym handlem i rzemiosłem. Żyrardowscy robotnicy często korzystali w usług szewców, czapników, łatkarzy, czy cholewkarzy. Do nich należały również dwa zakłady fotograficzne zlokalizowane przy ulicy 1-go Maja, zakład Braci Przedeckich oraz w "przechodniaku" pracownia Lewitasa. 
     Mimo, iż gmina żydowska była zróżnicowana majątkowo, bogatsi Żydzi gromadzili środki na wsparcie biedniejszych współbraci. Dawali im pracę, pomoc materialną czy nawet jedzenie, a gmina współżyła we wzajemnym szacunku i wsparciu. 
    W momencie rozpoczęcia I wojny światowej w granicach przyszłego
Żyrardowa przebywało ok. 3800 Żydów, co stanowiło 12% ogółu obywateli. Należała do nich większość z ponad 370 sklepików oraz ponad 100 warsztatów rzemieślniczych, w tym 50 z ponad 60 warsztatów szewskich. Większość żyrardowskich Żydów mieszkała w „Dzielnicy”, aczkolwiek znaczna ich liczba usytuowała się także w innych częściach dzisiejszego Żyrardowa.  
Jednak to już całkiem inna historia. 


środa, 21 maja 2014

Epizod 82: Carl Dittrich Haus, czyli historia popularnego Ludowca


       Dawny Plac Wolności (dzisiejszy Świętego Jana Pawła II) będący centralnym punktem tak Osady jak i tworzącego się miasta, stopniowo zapełniał się zabudowaniami, które aż do dnia dzisiejszego tworzą żywy skansen fabrycznego Żyrardowa. Ostatni z niezagospodarowanych jeszcze placów po lewej stronie, tuż za budynkiem dawnej szkoły żeńskiej, w przeciągu dwóch lat (1910-1912) wypełnił jakże charakterystyczny i nad wyraz futurystyczny jak na owe czasy "Carl Dittrich Haus", czyli popularny "Ludowiec". Wymyślność kształtu i formy oraz całkowicie nieregularna bryła, wpisała się w obraz miasta stając się punktem odniesienia.

     Trzykondygnacyjny budynek z wysokim, czterospadowym dachem głównej części oraz jakże odmienną wieżą przypominającą kopułę planetarium. Na 1274 m kw powierzchni udało się zbudować scenę z balkonem oraz niestniejącą już dziś galerią, a także całkiem sporą liczbę pomieszczeń. Jednym z nowatorskich rozwiązań konstrukcyjnych było użycie żelazobetonu podobnież nigdy wcześniej nie zastosowaną na Mazowszu.
   Huczne otwarcie nastąpiło 26 stycznia 1913 roku, a wśród zaproszonych gości nie mogło zabraknąć członków zarządu zakładów, dyrektorów, czy władz miejskich. Niewiele miejscówek udostępniono jednak dla tych, którzy mieli z niego korzystać na co dzień, czyli zwykłych robotników. Podczas uroczystego otwarcia koncert zagrała orkiestra fabryczna pod dyrekcją A.Groha, a sama dyrektor biblioteki zakładowej - Pani Teodora Popowska wygłosiła "Prolog" specjalnie na ta okazje stworzony.

      Po uruchomieniu Domu Ludowego odbywały się w nim koncerty chórów "Echo" oraz "Lira", a także "Chóru Sumowego" czy orkiestry dętej Adaszewskiego. Szybko jednak okazało się, że przeznaczenie budynku musiało uleć diametralnej zmianie. 
     Podczas I wojny światowej sala widowiskowa, mogąca pomieścić wraz z balkonem i galerią ponad 1000 osób, zamieniła się w jeden wielki szpital wojskowy, nota bene jeden w wielu w przyfrontowym mieście. Po zakończeniu działań wojennych Ludowiec znajdował się w tragicznym stanie. Szybko jednak udało się go przystosować do kolejnej, poza oczywiście statutową, funkcji w odradzającej się Polsce. Otóż stał się również miejscem organizowanych spotkań i wieców. Już 18 listopada 1918 roku wiec Rady Delegatów Robotniczych dał zwycięstwo Lewicy. Wkrótce jednak, po raz kolejny, Dom Ludowy znalazł się na zakręcie historii.
     Dojście do władzy Boussaca stopniowo deprecjonowało zadania jakie miał przypisane, ostatecznie powodując nawet jego chwilowe zamknięcie.
    Tuż po wybuchu II wojny światowej Dom Ludowy stał się punktem zbornym wywożonych  na roboty do Rzeszy, później znów szpitalem wojskowym. Podobnież na scenę wstawiono stół operacyjny, a w piwnicach ulokowano "odwszalnię".
    Mimo wielokrotnych zawiłości i zakrętów, na jakich znalazł się Ludowiec, zawsze wracał on jednak do pierwotnego celu - szeroko rozumianego propagowania kultury i sztuki.
   Dziś pod nową nazwą, Centrum Kultury, nadal spełnia swój podstawowy cel, służąc rozwojowi życia kulturalnego mieszkańców miasta.  

piątek, 16 maja 2014

Epizod 81: Krótki wspomnienie pierwszego przedszkola na osiedlu Wschód

przedszkole podczas budowy
       Jakże dziwnym i osobliwym widokiem dla coraz częściej zapuszczających się w te tereny mieszkańców Żyrardowa musiał być stawiany w iście ekspresowym tempie drewniany pawilon zlokalizowany pośród szczerego pola, gdzie jeszcze na dobre nie wystygły uprawy i grunty orne sąsiadującego z miastem Teklinowa. Dopiero co, wytyczone przyszłe ulice, maszyny systematycznie badające grunt. Niedawno rozpoczęte prace pod budowę nowego osiedla mieszkaniowego "Północnej Dzielnicy Mieszkaniowej".    
      Zanim powstał pierwszy blok mieszkalny tuż przy ulicy, nazwanej później od imienia najważniejszej osobistości dawnego Żyrardowa de Girarda, pojawił się parterowy pawilon, który wkrótce miał stać się siedzibą zakładowego przedszkola dla dzieci pracowników "Poldresu".
     Pod koniec 1975 roku, w przeciągu kilkunastu dni, tylko czterech robotników zmontowało budynek o niebagatelnej kubaturze 3 tysięcy metrów sześciennych. Łatwość i szybkość wykonania ułatwiły materiały, z których go wykonano. Elementy drewnopochodne dostarczone przez Zakłady Stolarki Budowlanej "Stolbud" z Ciechanowa z założenia były łatwe do łączenia. Wykonany z płyt spilśnionych budynek, ocieplono oraz podłączono elektryczność używaną również do ogrzewania. Samo postawienie, w szczerym polu, trwało kilkanaście dni, jego wykończenie natomiast kilka miesięcy. Związane to było ze sporządzanymi przydziałami materiałów oraz odpowiedniego sprzętu. Mimo wszystko, szybkość wykonania i oddania do użytku była nad wyraz imponująca, jak na owe czasy, czasy permanentnych braków, braków niemalże wszystkiego.
     Na początku 1976 roku czterooddziałowe, zakładowe przedszkole dla około 120 dzieci pracowników Zakładów Oddzieżowych "Poldres" zostało oddane do użytku.
Krótka jest jednak jego historia. Dziś, niemalże 40 lat później, szczere pola Teklinowa zapełnione są blokami i wysokościowcami Osiedla Wschód czy Piękna.
      Po nie tak dawnym zakładowym przedszkolu, prócz zachowanych fotografii i wspomnień w pamięci dawnych wychowanków, nie pozostał żaden ślad. Miejsce zakładowego przedszkola zajął kolejny w mieście market.
      Ostatnimi laty teren świecił pustkami, ale nawet kiedy jeszcze rozpadający się już budynek stał wytrwale w dawnym miejscu, od wielu już lat jego ściany nie gościły najmłodszych mieszkańców miasta.
      Pawilon dogorywał i zapadał się w sobie, służąc do końca różnym celom usługowym.

wtorek, 13 maja 2014

Epizod 80: Basen przy ulicy Farbiarskiej.

           Koncepcja budowy basenu dla mieszkańców miasta zrodziła się na przełomie lat 1970-71, lecz na skutek permanentnego braku środków finansowych, oddanie do użytku nastąpiło dopiero w lipcu 1974 roku. Po części wymuszone zostało to katastrofalnym stanem technicznym starego, tego przy ulicy Kanałowej.
          Pomnik 30-lecia, pod taką oficjalną nazwą rozpoczął swój dość krótki, aczkolwiek bardzo intensywny żywot. Witany z nieskrywaną radością przez spragnionych kąpieli mieszkańców, wpisał się w pamięć młodzieży i dorosłych, przynosząc wiele radości na przełomie lat 70-tych i 80-tych.
na basenie w latach 70-tych
   Niebieska niecka basenu była dziełem pracowników Rejonowego Przedsiębiorstwa Melioracyjnego w Sochaczewie pod kierownictwem Antoniego Znajdka. Osobny projekt adaptacji pomieszczeń po dawnej kartoniarni, którą przerobiono na szatnie i stację uzdatniania wody, powstał w Pracowni Projektowej "Prochem" oraz Zespole Usług Projektowych, a pracami tymi dowodził Stanisław Koźbiał.
Na cztery miesiące przed planowym oddaniem basenu na plac budowy weszła brygada SOWI, która w rekordowym czasie zaadaptowała pomieszczenia na szatnie, wykonała fundamenty pod filtry i brodziki, a także wykonała oświetlenie terenu i urządzenie basenu. Obiekt wyposażono w kolorowe leżaki, stoliki z parasolami oraz sprzęt sportowy. Umeblowano również szatnie i pokój ratownika. Oddział WPSS na terenie obiektu zainstalował kiosk z napojami i artykułami spożywczymi.
      Budowa nowego basenu była prezentem dla miasta od Zakładów Lniarkich, bardzo drogim prezentem jak na owe czasy, gdyż koszt budowy wyniósł ponad 8 mln złotych, obciążając w głównej mierze fundusz socjalny.
Konsekwencją wysokich kosztów były bardzo wygórowane ceny biletów, które na początku działalności kąpieliska wahały się od 5 złotych za bilet normalny do 3 złotych za ulgowy, przysługujący pracownikom zakładów i uczniom.
teren basenu dziś

      Basen bił rekordy popularności, a dzienna frekwencja sięgająca ponad 1,5 tysiąca kąpiących, nie była niczym wyjątkowym. Podgrzewana do temperatury około 24 stopni woda, zachęcała do korzystania nawet w chłodniejsze dni, niestety niedociągnięcia architektoniczne oraz brak systemu brodzików, zwłaszcza w początkowych latach funkcjonowania, często powodowały zapychanie się filtrów oraz mętnienie wody. Zmuszało to zarządcę do czasowego zamykania kąpieliska w celu czyszczenia filtrów, dna basenu oraz wymiany wody na nową.
     Sprytnym i ciekawym posunięciem architektów było doprowadzanie zbędnej pary wodnej opuszczającej Zakłady Lniarskie używając jej do podgrzewania wody.
Rekordy frekwencji na basenie dobitnie świadczyły o tym, iż jeden basen to było stanowczo za mało. Niestety stary przy ulicy Kanałowej, który urągał elementarnym zasadom higieny, został zamknięty.

Dziś po basenie przy ulicy Farbiarskiej pozostało jedynie zagłębienie w ziemi oraz kikuty słupów oświetleniowych straszące pośród wysokich traw i rozrastających się konsekwentnie krzaków... oraz pamięć wielu mieszkańców Żyrardowa, którzy spędzali nad nim niezapomniane chwile, wspominając z rozrzewnieniem i sentymentem basen pod chmurką.

piątek, 9 maja 2014

Epizod 79: Historia żyrardowskiej gorzelni

        Slogan "Miasto jednej fabryki" jak doskonale wiedzą mieszkańcy Żyrardowa jest tylko utartym uproszczeniem, próbą generalizacji sytuacji zawodowej panującej w Osadzie ponad sto lat temu. Choć w początkowych latach wokół tejże "jednej fabryki" skupiało się całej życie mieszkańców, to wkrótce zaczęły wyrastać inne przedsiębiorstwa, niezbędne do funkcjonowania coraz to bardziej rozrastającego się skupiska ludności. Młyny, piekarnie, zakłady rzemieślnicze, następnie garbarnie, browar, czy makaroniarnia, aż w końcu drugi pod względem zatrudnienia zakład w dawnym Żyrardowie - gorzelnia.
           Jako, że pod koniec XIX wieku wokół Rudy funkcjonowały aż trzy cukrownie: Guzów, Hermanów i Oryszew, a produktem ubocznym była melasa, zdecydowano się wykorzystywać tenże półprodukt jako surowiec do wytwarzania spirytusu.
W ten oto sposób 25 maja 1910 roku został założony w Rudzie Guzowskiej pierwszy zakład gorzelniczy zlokalizowany przy ulicy Wiskickiej 12, którego właścicielami byli David Mejer oraz Hersz Wein. W początkowych latach przerabiano w nim "okowitę" sprowadzaną z okolicznych gorzelni. Sam zakład powstał  na terenach wydzierżawionych od hr. Antoniego Sobańskiego, który udostępnił go "Litwiakom". Widział on, jak wielu jemu podobnych właścicieli ziemskich, doskonały interes w nawiązaniu kontaktów z przedsiębiorczymi Żydami wysiedlonymi z Rosji. Również lokalizacja nowego zakładu, blisko linii kolejowej oraz pobliskiej rzeczki, działala na korzyść nowego przedsiębiorstwa. Zaradni Żydzi wydzierżaliwi wówczas 1383 m kw w "Dobrach Ziemskich Marjampol"  od hrabiego.
       Niestety już kilka lat później, w nocy z 31 maja na 1 czerwca 1914r. zakłady strawił ogromny pożar. Prawdopodobnie wybuchł od lampy naftowej, która spadła na podłogę w dziale rektyfikacji. Pożar rozprzestrzenił się błyskawicznie i na nic zdały się zabiegi strażaków. Zakłady spłonęły praktycznie doszczętnie, a straty oszacowano na ponad 20 tysięcy rubli. Jakby nieszczęść było mało w niedługim czasie wybuchła wojna, a po jej zakończeniu właściciele do Żyrardowa już nie wrócili.
     Zakład po wojnie znajdował się w opłakanym stanie, ale mimo jego kondycji zwrócił uwagę i zainteresowanie braci Dauman, Wolfa, Lejba i Icka. Sama rodzina Daumanów posiadała tradycje gorzelnicze, będąc wówczas właścicielami podobnych zakładów z Chełmie.
       W 1922 roku bracia nabyli zakłady spirytusowe w Żyrardowie.
Praktycznie od razu postanowili rozbudować fabrykę i zakupili sąsiadujące place u zbiegu ulic Wiskickiej i Jaktorowskiej, naprzeciwko dawnej "bawełnianki". Tereny te nabyto od niejakiego Juliana Wencla, a były to grunty dokładnie te, na których obecnie znajdują się zakłady. Nabywając zniszczoną fabrykę, bracia Dauman z góry założyli, iż niedługo pobudują nową. Gromadzenie kapitału zajęło im kilka lat, ale już w roku 1932, dzięki pożyczkom i kredytom powstał  w Żyrardowie jeden z najnowocześniejszych zakładów spirytusowych w Europie. Teren przedsiębiorstwa ogrodzono drewnianym płotem, a wejście zlokalizowano od strony dzisiejszej ulicy Mickiewicza.
      Druga wojna światowa zastała zakłady w momencie, kiedy osiągały swoje optymalne moce przerobowe. Kiedy na Żyrardów zaczęły spadać pierwsze bomby, załoga wiedząc, że w zbiornikach znajduje się ponad 2 mln litrów spirytusu, z narażeniem własnego życia, zdołała odkręcić zawory i spuścić spirytus, mimo wiadomych konsekwencji i ogromnych strat. Ten heroiczny czyn zapobiegł, w razie trafienia bombą, niewyobrażalnej eksplozji, której potencjalne skutki trudno sobie wyobrazić. Po zajęciu miasta, Niemcy szybko przystąpili do usuwania skutków ataku. Zakłady otrzymały nową nazwę "Mellassebrennere, Branntweinreiningungs und Etwasserungswerk in Zyrardow", a na stanowisku dyrektora zatrudniono zniemczonego Czecha Hotovego. Wkrótce jednak okazało się, że ten "przedsiębiorczy" Czech chciał być sprytniejszy od okupanta, pomnażając swój majątek, kradnąc i wynosząc części z zakładów. Po jego odwołaniu powołano na jego miejsce inżyniera Reinholda Behnke, a wkrótce po zakończeniu powstania warszawskiego zastąpił go dr Wilhelm Horak, postać nad wyraz lubiana w środowisku polskim, do tego stopnia, iż gdy Rosjanie byli już na przedmieściach Żyrardowa sama załoga ułatwiła dyrektorowi swobodną ucieczkę przed niechybną śmiercią.
       Po zakończeniu działań wojennych zakłady zostały szybko uruchomione, ale o stabilizacji produkcji i asortymentu nie mogło być mowy. Nowa, ludowa władza zlecała produkowanie tego, na co było w danej chwili zapotrzebowanie, zapotrzebowanie radzieckiego wojska oczywiście. 
      Ale to już jest inna historia.  
  

wtorek, 6 maja 2014

Epizod 78: Katastrofa lotnicza pod Gabare - śmierć żyrardowskich kolarzy


Tadeusz Włodarczyk
            Do dnia dzisiejszego tak naprawdę nie wiadomo co spowodowało tragiczną katastrofę lotniczą rejsowego samolotu TU-134 linii Balkan Bulgarian Airlines, który 16 marca 1978 roku rozbił się około godzinę po starcie pod miejscowością Gabare w północnej Bułgarii. A miał to być  tylko rutynowy lot pomiędzy Sofią, a Warszawą. Niestety na wysokości 4900 m coś poszło nie tak i samolot zaczął nagle tracić wysokość.
         Najpewniej ten wypadek, jak i wiele innych, umknąłby uwadze mieszkańców Żyrardowa, gdyby nie fakt, iż tym właśnie Tupolewem wracali ze zgrupowania dwaj młodzi, doskonale zapowiadający się kolarze Żyrardowianki: Tadeusz Włodarczyk oraz Witold Stachowiak. Obaj, wielokrotni mistrzowie Polski i członkowie kadry narodowej oraz olimpijskiej. Wiązano z nimi ogromne nadzieje na zbliżającej się olimpiadzie w Moskwie powołując, w tak młodym wieku, do kadry seniorskiej Polski w kolarstwie torowym. Witold miał 21 lat, Tadeusz 18.
Witold Stachowiak
     Tadeusz Włodarczyk mimo swoich osiemnastu lat zdążył już zostać mistrzem Polski (na 500m, w sprincie i na szosie) w kategorii juniorów młodszych oraz wicemistrzem w wyścigu drużynowym na 2 km. Ponadto, zdobył złoty medal na 500m na V OSM oraz brązowy w drużynie na 3km. Również start na mistrzostwach świata juniorów mógł uznać za udany, zajmując 7 miejsce w sprincie oraz w wyścigu na 1km.
      Również Witold Stachowiak mógł szczycić się zdobytymi tytułami: dwukrotne mistrzostwo Polski na 1km oraz drużynowo na 3km oraz dwa wicemistrzostwa w sprincie i tandemie jako junior starszy.
           Pogrzeb tych utalentowanych adeptów kolarstwa odbył się na cmentarzu w Wiskitkach, ponieważ obaj pochodzili z Kozłowic. Tłumy mieszkańców Żyrardowa oraz okolicznych miejscowości żegnały tak lubianych sportowców, a wraz z nimi sekretarz KM PZPR Józef Marchewa oraz wiceprezydent Witold Zajączkowski, nie mogło ich przecież zabraknąć.
        Wraz z nimi, w tej najtragiczniejszej w historii Bułgarii katastrofie samolotowej, zginęły 73 osoby, a wśród nich trzej inni kolarze m.in. Legii Warszawa, Janusz Wilhelmi - nominowany na ministra kultury PRL, choć ta informacja nie została nigdy potwierdzona oraz sześcioosobowa kadra Bułgarii w gimnastyce artystycznej kobiet.
       Sytuacja polityczna w Bułgarii nie pozwoliła na poznanie prawdziwej przyczyny katastrofy. Często jednak mówi się o kolizji z wojskowym samolotem, która to spowodowała tak makabryczne skutki i niepowetowana stratę dla żyrardowskiego i polskiego kolarstwa.