czwartek, 18 września 2014

Epizod 95 - Krótko o zwyczajach rodzinnych w dawnym Żyrardowie

      Pierwotna ludność Żyrardowa wywodziła się głównie ze środowiska wiejskiego, środowiska, które przesiąknięte było najprzeróżniejszymi gusłami czy obrzędami,  którym, w warunkach miejskich przybyła ludność nadała nowy charakter.

     Ot, choćby spotkania sąsiedzkie. Dziś, tak często przebiegamy obok najbliższych współmieszkańców, najbliższych ale w sumie nieznanych. Nie mamy czasu dla sąsiadów, nie mamy czasu dla rodziny. A przecież  dawniej  odruchy  takie były jak najbardziej naturalne, a rodziny unikające spotkań były „źle widziane” i traktowane jako „wywyższające się”. Latem na podwórkach w określonych gronach znajomych, głównie w podziale na płeć i wiek, zimą natomiast w mniejszych grupach, w mieszkaniach. Mężczyźni z kartami, kobiety z robótkami ręcznymi. Rozmawiano o nowinkach z pracy, targu czy świata, udzielano rad i porad, np. jak uchronić się przed „urocznymi oczami”, złymi duchami czy chorobami.

     Trzeba w tym wszystkim pamiętać, iż tamte czasy, końcówki XIX w i początku XX, przepełnione były wszelkiego rodzaju straszydłami, strzygami oraz duchami. W okolicach odległego cmentarza podskakiwały „mierniki” czyli duszyczki niechrzczonych dzieci, natomiast wichura niewątpliwie znaczyła, iż właśnie powiesiła się stara baba. Podczas jesiennych, deszczowych dni włóczyły się dusze topielców, a w niektórych domach zwłaszcza na Blichu i przy przejeździe straszyło. Dlatego też ludność starała się udobruchać je pacierzami, jałmużnami i mszami zadusznymi. Magie i mistycyzm podkreślali dodatkowo wędrowne „dziady” i „baby” doskonale znający się na odczynianiu rzuconego uroku oraz leczeniu znachorskimi metodami.

     Jednak jedne z najbardziej fascynujących rytuałów, niestety często już zapomnianych tyczyły się zaręczyn, ślubu, oczepin, czy następnie przyszłych matek i narodzin potomka.

Otóż kawaler, nawet zaręczony, nie mógł odwiedzać przyszłej młodej w piątki, ani podczas Wielkiego Tygodnia. Nie mogli się również spotykać w tygodniu przed ślubem,  zgodnie z potoczną maksymą, iż „młodzi ślepną przed ślubem”, a także słuchać własnych zapowiedzi w kościele.

    Jeśli chodzi o termin ślubu to nie wolno go było brać w maju i listopadzie, bo przynosiło to nieszczęście, jednak od tego przesądu dość często zdarzały się wyjątki. Złym omenem był deszcz podczas tego najważniejszego dnia. Wierzono, że jeśli podczas ślubu zgaśnie świeca, to które z nowych małżonków siedzi bliżej niej ten na pewno umrze pierwszy. Ponadto państwo młodzi podczas ceremonii zaślubin musieli jak najbardziej stykać się ramionami, tak profilaktycznie, aby nikt ich nie rozłączył.

    Panna młoda, odchodząc od ołtarza, powinna okręcić młodego wokół siebie, w wiadomym rzecz jasna celu. A po ślubie, najpierw jechano do domu, gdzie rodzice dawali młodym chleb, sól, kieliszek z wodą i wódką. Jeśli młody wybrał tego z trunkiem pewnikiem było, iż będzie dużo pił.

   Jednak to nie koniec zagrożeń, jakie czyhały na nowych małżonków. Jeśli podczas oczepin przypadkowo rozdarto welon, niewątpliwie wróżyło to nieszczęśliwe małżeństwo.

A po ślubie, naturalnym było szybkie staranie się o potomka, zupełnie inaczej niż w dzisiejszych czasach.

     A tu, na przyszłą matkę czaiły się kolejne niebezpieczeństwa. Jeśli kobieta w ciąży przestraszyła się ognia i w konsekwencji tego dotknęła jakiejś części ciała, dziecko niewątpliwie będzie miało tam znamię. Analogicznie, jeśli przestraszyła się myszy, dziecko nabędzie myszkę. Jakby tego mało, zakazane było patrzenie przez dziurkę od klucza. Kto chciałby mieć zezowate dziecko?. Krzywe zęby u potomka były natomiast konsekwencją wpatrywania się w zająca. 
    Jeśli już szczęśliwie matka uniknęła wszechobecnych pokus i dzieciak urodził się bez powyższych wad, tuż po narodzinach, na rączce wiązano czerwoną wstążkę - to od „uroku”.

   A już za chwilę pierwsza kąpiel i kolejna sposobność „uroczenia” noworodka. Z tego też powodu wodę z pierwszej kąpieli należało wylać przed zachodem słońca. To na wypadek, aby dziecko nie krzyczało.  A wybór chrzestnych? Tylko tacy o najlepszych cechach charakteru, w końcu malec go po nich odziedziczy. Choć tak naprawdę dziś ma to również niebagatelne znaczenie, przy czym trochę inaczej odbieramy  i wartościujemy pojęcie „cech charakteru”.

    Jak widać ciężkie było życie w ówczesnych czasach. Egzystencja naznaczona wieloma nakazami, zakazami, czy obowiązkami.

    Na każdy kroku trzeba było mieć się na baczności. A nawet nie doszliśmy do świąt. Ale o tym może kiedyś indziej.

piątek, 12 września 2014

Epizod 94 - Historia Resursy Fabrycznej


       Ozdobna gazowa latarnia, dwa okrągłe medaliony tuż nad wejściem symbolizujące kulturę i sztukę oraz szyld informujący, iż mieści się tu Zrzeszenie Urzędników Towarzystwa Akcyjnego Zakładów Żyrardowskich.
Jak sama nazwa wskazywała przybytek ten został wybudowany dla wyższych urzędników i tylko oni mogli korzystać z jego walorów i mnogości dostępnych funkcji. Zrzeszenie to umiejscowiono  w budynku na skrzyżowaniu ulic Wiskickiej i Długiej - Resursie Fabrycznej. Postawiony około 1870 roku z zewnątrz nie wyróżniał się niczym szczególnym, ot kolejny ceglany budynek. Wewnątrz natomiast przepych i bogactwo szczegółów wykraczały poza wyobrażenia zwykłych robotników. Do dyspozycji bywalców udostępnione zostaly ekskluzywne gabinety, wyposażone w miękkie fotele i kanapy. Biblioteka i czytelnia z fachową literaturą, sala bilardowa i pokoje do gry w karty, a na piętrze pokoje gościnne dla przyjezdnych. Wszystko jednak przesłaniała swoim bogactwem sala teatralna. Kryształowe żyrandole, bogato złocone malowidła ścienne zapierały dech w piersiach nawet przyzwyczajonym do przepychu notablom.
      W tych oto olśniewających przestrzeniach ćwiczyła orkiestra oraz zespół teatralny złożony z urzedników i ich rodzin. 
     Na tyłach Resursy znajdował się drewniany budynek, w którym mieściła sie kręgielnia oraz Klub Kręglarzy "Kamm" zrzeszający najlepszych zawodników, oczywiście wywodzących się z żyrardowskich elit. Obecne murowane, parterowe lokum powstało dużo później, w 1905 roku, pełniąc obecnie funkcję muzealną i wystawową.

     Wybuch I wojny światowej zakończył okres świetności Resursy. Dopiero pod koniec zmagań wojennych ponownie jej mury zaczęły gościć kolejne towarzystwa i grupy. Pod koniec I wojny światowej Towarzystwo "Samokształcenie" oraz Polska Macierz Szkolna zaczęły organizować odczyty wygłaszane m.in przez Pawła Hulkę-Laskowskiego, czy dr Aleksandra Szulca, a "Lira" wystawiała sztuki. Tętniąca znów życiem Resursa oferowała gościom występy, koncerty i zabawy, zmieniając jednocześnie skład socjalny bywalców. Coraz więcej zwykłych robotników uczęszczało na organizowane zabawy, a zwieńczeniem tej przemiany stało się zorganizowanie 19 XI 1918 roku posiedzenia Rady Delegatów Robotniczych, o czym przypomina tablica pamiątkowa.
     Lata dwudzieste to z kolei okres licznych zabaw organizowanych pod protekcją niesławnego Waśkiewicza, dyrektora Zakładów Żyrardowskich. Wybuch II wojny światowej po raz kolejny odizolował Resursę od ogółu społeczeństwa. "Deutsche Haus" z kawiarnią, bufetem i pokojami gościnnymi był "Nur fur Deutsche", a dodatkowo siedzibę swoją miał tam "Selbschutz".
    Po zakończeniu wojny wiele organizacji i lokatorów przewinęło się przez jej mury. W latach 50-tych znajdował się tam "Dom Pioniera", a następnie świetlica dla dzieci pracowników zakładów. Poźniej, w latach 60-tych, Szkoła Włókiennicza kształcąca młode kadry oraz Przyzakładowy Dom Kultury Zakładów Przemysłu Lniarskiego.

      Przez wiele lat, bez remontów, budynek popadał w coraz większą ruinę. Na szczęście generalna rekonstrukcja z lat 2009-2011 przywróciła jej dawny blask, stawiając Resursę wśród  historycznych budowli będących wizytówką miasta.

       

wtorek, 2 września 2014

Epizod 93: Wybitny żyrardowski solista - Kazimierz Worch



     Żyrardowskie karty historii zapisane są wieloma znamienitymi nazwiskami. Część z nich wymieniamy jednym tchem, część kojarzy nam się z pewnymi pojedynczymi wydarzeniami w tej tak krótkiej, aczkolwiek burzliwej historii miasta. Istnieją też postacie zupełnie zapomniane, a zasługujące na swoje miejsce w naszej pamięci. Postacie nietuzinkowe i nad wyraz wybitne, ale z niewiadomych powodów usunięte gdzieś na margines wspomnień.
     Doskonałym przykładem pasującym do powyższych słów jest postać znamienitego śpiewaka operowego, gwiazdy XX międzywojennego, postaci jak najbardziej wartej przypomnienia, Kazimierza Worcha. 
    Urodził się on w 1892 roku w Żyrardowie, w wielodzietnej rodzinie majstra Zakładów Żyrardowskich. Po zakończeniu edukacji pracował jako fryzjer, jednak świadomy swoich zdolności wokalnych oraz zachęcany przez przychylnych i życzliwych ludzi rozpoczął naukę śpiewu u pani J. Żarskiej co wkrótce, w 1916 roku, zaowocowało rozpoczęciem występów w zespole H.Halickiego w Lublinie. Ambitny młodzieniec nie poprzestał na tym.  Dalej kontynuował naukę, ucząc się śpiewu u S.Dobrowolskiej i samego  Zygmunta Mossoczego, wielkiego i cenionego solisty, a następnie dyrektora Opery Warszawskiej.
    Debiut Kazimierza przypadł na 15 grudnia 1917 roku w warszawskim Teatrze Nowości, gdzie pracował do lipca 1919 roku. Z Teatru Nowości przeniósł się do „Czarnego Kota”, aby po kolejnych dwóch latach dostać angaż w Teatrze Nowym, tym samym gdzie występował Julian Tuwim.  Znając charakter kontraktowej pracy ówczesnych artystów widać to jak na dłoni w przebiegu kariery Worcha, tą charakterystykę w dążeniu do coraz to większej doskonałości, co przekładało się na coraz to atrakcyjniejsze angaże. Często wówczas przemierzał wraz z zespołem Polskę wzdłuż i wszerz z humorystyczno-operowymi występami.
   Lata 1922-1930 to szczyt jego kariery. Worch  koncertuje i śpiewa w Stanach Zjednoczonych, gdzie o mały włos ten znamienity wówczas śpiewak, nie stracił życia w wypadku samochodowym.Okres amerykański to prawdopodobnie najlepszy okres w jego karierze, czego ukoronowaniem były występy wraz  z Adą Sari, polską wybitną śpiewaczką operową oraz nagranie kilku płyt.
   Po powrocie do kraju występował w „Komecie” oraz Teatrze Wielkim we Lwowie jako jeden z solistów . Tu ponownie miał zaszczyt towarzyszyć Adzie Sari, występując wraz z nią w „Cyruliku Sewilskim” Rossiniego jako sam Figaro.Jego przyjemny, barytonowy głos dał mu szansę występów w takich partiach jak Lorenty w „Manewrach jesiennych”, Juszkowa w „Hotelu Imperial”, Marcelego w „Cyganerii” oraz Fryderyka w „Lakme”, niestety trochę za niski wzrost uniemożliwiał partnerowanie primadonnom zwłaszcza tym wysokiego wzrostu.
   Ostatnim Teatrem, którym występował był „Teatr 8.30„ założony przez Leopolda Brodzińskiego, gdzie spędził sezon 1933-34. Niestety teatr nie przetrwał. Kazimierz Worch stał się bezrobotnym, a czarę goryczy tej jakże wrażliwej i artystycznej duszy, przelała odmowa wspólnika dotycząca zorganizowania wspólnej imprezy operetkowej, w której Worch pokładał wielkie nadzieje.
   8 lutego 1935 roku tragiczna śmierć dosięgnęła Kazimierza Worcha, o czym z wielkim smutkiem i donosił m.in. „Goniec Częstochowski” z 15 lutego 1935 roku. Przedwczesna śmierć wybitnego artysty była ogromnym wstrząsem dla rodziny oraz szerokich kręgów artystycznych. 

   Na szczęście pozostały nam wspomnienia i duma, iż taka osobowość wydeptywała te same ścieżki co my. Warto o nim pamiętać i odwiedzić grób na naszym cmentarzu, gdzie Kazimierz Worch spoczywa.