wtorek, 25 sierpnia 2015

Epizod 121 - Od upadku Rudy do manufaktury, czyli dzieje dóbr guzowskich



      Po upadku Rudy i przekształceniu jej w folwark, historia oraz polityczne uwarunkowania doprowadziły ją stopniowo do kolejnych zmian, tym razem stricte przemysłowych. Nim jednak na terenie zlokalizowanym tuz obok Rudy Wiskickiej powstała nowoczesna przędzalnia tereny te przechodziły dość często z rąk do rąk, nie zawsze z zachowaniem prawa. Należy również nadmienić, iż tak Ruda jak i przyszłe tereny Osady powiązane były ściśle z niedalekim Guzowem oraz jego właścicielami wpływającymi i determinującymi zmiany oraz przyszłe kierunki rozwoju.
     Od 1599 roku Guzów zarządzany był bezpośrednio przez Stanisława Radziejowskiego – wojewodę rawskiego. Następnie ród Oborskich przejął pieczę nad dobrami Guzowskimi, którą następnie krótko sprawował Łukasz Opaliński – marszałek nadworny koronny. Ta sama lustracja informuje nas również o fakcie rozbicia starostwa sochaczewskiego i wydzielenie z niego starostwa guzowskiego w skład którego wchodziły wówczas Guzów, Stare Wiskitki, Kozłowice, Czerwona Niwa, Wola Miedniewska, Szczawin, Żuków, Korabiewice oraz Wiskitki Kościelne będące miastem. W roku 1654 starostwem Guzowskim zarządzał krajczy królowej, czyli Mikołaj Grudziński, właściciel również dóbr Szymanowskich. Kolejnym właścicielem stał się Fryderyk Denhoff, który dzierżawę otrzymał w 1713 roku jako wniesiony posag od Lukrecji Katarzyny Radziwiłłównej byłej żony Mikołaja Grudzińskiego. Po śmierci żony przekazał dobra kolejnej poślubionej, czyli Konstancji z Kossakowskich, która z kolei w rok po śmierci męża, w 1724 roku, dokonała cesji starostwa na swego zięcia Stefana Potockiego. I tak oto dochodzimy do momentu kiedy to na scenie dóbr guzowskich pojawiają się bezpośrednio potomkowie rodu Łubieńskich.
    Po śmierci swojego pierwszego męża, Celestyna Łubieńskiego, w 1759 roku, Paulina z Szembeków wychodzi ponownie za mąż tym razem za Jana Prospera Potockiego. Niestety nie długo mogła nacieszyć się nowym związkiem. Nowy małżonek zmarł w 1761 roku pozostawiając jej jednak dzierżawę dóbr guzowskich oraz malutkiego synka Prota Antoniego. Po niespełna dwóch latach kolejny ślub, tym razem z Andrzejem Ogińskim scementowany kolejnym potomkiem Kleofasem Ogińskim oraz przeniesieniem dóbr na nowego męża, co odnotowała lustracja z 1765 roku.
Po śmierci Andrzeja Ogińskiego dobra guzowskie, aż do objęcia sekwestrem przez rząd pruski pozostawały w jej rękach. Jako, że Prusacy hojnie rozdawali zagarnięte tereny szybko przypadły one ministrowi dzielnicy śląskiej Karolowi v. Hoym’owi.
I tu pojawia  się pierwszy syn Pauli z Szembeków, Feliks Łubieński.
Po śmierci własnego ojca został wychowany przez stryjecznego dziadka prymasa Władysława Łubieńskiego, który zapewnił mu dobrobyt i gruntowne wykształcenie, a także ułatwiony dostęp do kariery politycznej oraz w spadku dobra Małków, Kalinowa i Szczytniki, bibliotekę, archiwum rodzinne i gotówki z goła 500tysięcy złotych.
Widząc ogromny potencjał w dobrach guzowskich oraz wykorzystując swoje koneksje i znajomości, również z królem Fryderykiem Wilhelmem III, udaje mu się przekonać i zawrzeć umowę z v. Hoymem o zamianie Guzowa za Szczytniki i Kalinowo w 1797 roku. Tym oto sposobem staje się posiadaczem 1556 włók magdeburskich, na których zlokalizowane były tak Wiskitki jak i Ruda Wiskicka.
W ciągu niespełna kilku lat sprowadził mniej więcej trzystu kolonistów niemieckich – w większości Ewangelików, pochodzących głównie z Wielkopolski, a dokładniej z okolic Poznania, Kalisza i Konina. Ponadto pojawili się przybysze z Kujaw oraz z Brandenburgii i z okolic Gorzowa Wielkopolskiego oraz Śląska, a także z okolic  Łodzi, Grójca, czy Przasnysza.
   Owymi nowymi osadnikami byli sukiennicy, którzy zasiedlili Wiskitki  oraz rolnicy, których nowe siedziby zlokalizowano w innych częściach dóbr. Tak oto powstało jedenaście nowych, niemieckich wsi, a były to Antoniew, Babskie Budy (Babsche Buden), Bieganów, Feliksów (Felixdorf), Franciszków, Henryszew (Heinrichsdorf), Józefów (Josefhof), Maurycew (Moritzin), Teklin, Sade Budy (Zader-Buden) oraz Mariampol (Marienfeld). Nazwy tychże miejscowości pochodziły przeważnie od imion członków rodziny Łubieńskich, jako że rodzina była to liczna.
Spokój nie trwał jednak zbyt długo.     
   Po upadku Prus w 1807 roku pojawiły się niebezpodstawne obawy, iż ziemie te zostaną zwrócone właścicielom. Od czego jednak są koneksje i korzyści płynące z objętych stanowisk.
    Nowy twór – Księstwo Warszawskie – z nominacji samego Napoleona dał mu tekę ministra sprawiedliwości, co ułatwiło, już w 1809 roku, opracowanie i wprowadzenie w życie ustawy uchylającej ustawę pruską zakazującą nabywania przez Polaków dóbr rozdanych po rozbiorach.
    W roku 1807 z powodu problemów zdrowotnych Feliks przekazał dobra swoim dzieciom. Początkowo m.in. z powodu znacznych obciążeń nowi właściciele nie byli w stanie efektywnie gospodarować otrzymanymi terenami. Dopiero z inicjatywy Henryka, czy to w celu potrawy stosunków rodzinnych czy też, co wydaje się bardziej realne, wyciągnięcia jak najwięcej korzyści majątkowych z doskonale zlokalizowanych dóbr, w roku 1827 stał się on ich właścicielem oddając rodzeństwu m.in. pałac w Warszawie czy Kazimierzę Wielką.
   Tak oto bezpośredni założyciel obecnego Żyrardowa stał się właścicielem dóbr i terenów, na których bardzo szybko wyrosła Stara Przędzalnia, a Henryk Łubieński stał się znaczącą postacią w świecie finansów i przemysłu, nie zawsze idąc z duchem prawa. Ale to już inna historia.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Epizod 120 - Z pradziejów Żyrardowa, czyli historia Rudy Żelaznej



   Nieprzebyte ostępy Puszcz Bolimowskiej, Wiskickiej, Jaktorowskiej i Korabiewskiej szczelnym murem drzew pokrywały tereny Mazowsza południowego. I tylko trakty wytyczone przez co bardziej suche i położone wyżej tereny przecinały je, wiodąc  z Łowicza do Warszawy oraz drugi z nich z samej Rawy poprzez Mszczonów i Wiskitki do Sochaczewa.
   I właśnie przy nim, u schyłku XV wieku, założona została osada przemysłowa zwana Rudą, a w dzisiejszym obrazie miasta umieszczona tuż za linią kolejową nad stawem św. Jana.
  Według dawnych dokumentów szczyt swojej funkcjonalności i wydajności osiągnęła w XVI wieku co potwierdza inwentarz starostwa sochaczewskiego z 1508 roku wskazujący, iż urzędujący rudnik dostarcza na zamek sochaczewski rok w rok wóz żelaza oraz sto pługów. Również kolejna informacja związana z lustracją dóbr województwa rawskiego z 1564 roku prezentuje nam opis całkiem efektywnego i dochodowego interesu,.. „Ruda żelazna. – Przy tej wsi Kozłowiczach, w boru jest ruda żelazna na stawie, który jest uczynion na rzecze Radzieiowce, na którą rudę ma przywilej nowy od JKMci dzisiejszego pana ślachetny Gabryel Borek. Jest ta ruda dobrze zbudowana i pilno w niej robią ustawicznie, kiedy jedno woda jest. Płaci rudnik z tej rudy temu to ślachetnemu Gabryelewi Borkowi na każdy rok 40/0/0. A na zamek sochaczewski placi wedle staradawnego obyczaja i prawa, chocia robi abo nie robi, żelaz płużnych 98; szacując kożdy pług per gr 12, uczyni zł 39/6/0. Item dają też z tej rudy wóz żelaza valoris … zł 1/18/0”. 
    Ponadto tenże rudnik posiadał około jednej włóki chełmińskiej roli, czyli mniej więcej 18 ha oraz łąki i ogrody. Wokół jego domu ulokowane zostały chlewy, stodoły, koła i miechy, a pobliski, zadbany staw ponoć dostarczał niemałą ilość ryb. Rudnik ten miał również prawo do wyrębu lasów, a całość uzupełniało dziesięć domów zamieszkałych przez kowali, węglarzy, dymarzy, smolarza oraz innych robotników.
   Jednak już trzy lata później, na Sejmie Warszawskim, wysunięte zostały niebezpodstawne obawy o przyszłość tejże kolebki metalurgicznej Mazowsza, a zwłaszcza zarzucono nadmiernie eksploatowanej puszczy, która trzebiona była bez żadnych zahamowań, a jej drewno wykorzystywano pod wytapianie żelaza z rudy darniowej. 
     A czy była ta ruda darniowa? Otóż jest to nic innego jak skała osadowa powstająca na torfowiskach lub innych podmokłych terenach zawierająca niewielki ilości limonitu, czyli właśnie żelaza. Nadmienić warto, iż była to ruda dość uboga.
    Kolejny dokument, tym razem inwentarz starostwa sochaczewskiego z 1600 roku, ewidentnie wskazuje, iż w związku z niewywiązywaniem się rudnika z obowiązku dostarczania wozu żelaza oraz płużyc na zamek sochaczewski, urzędujący wówczas starosta Szczawiński przejął Rudę Wiskicką, która nową nazwę nosiła pomiędzy XV, a XVIII, i przerobił na folwark, który z różnymi zmianami przetrwał aż do końca II wojny światowej.
    Tak oto dobiegła końca dość krótka historia osady przemysłowej Ruda, jako miejsca ściśle związanego ze swoją nazwą, a funkcjonująca w nazewnictwie lokalnym aż do dnia dzisiejszego.
    Dziś, Ruda to staw św. Jana, pozostałości młyna oraz świadomość, iż przemierzając tereny zlokalizowane w tym kwartale często wydeptujemy te same ścieżki co pierwsi osadnicy, którzy swą ciężką pracą wprowadzili zalążki przemysłu na te dziewicze tereny.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Epizod 119 - ulica Długa i jej zabytki



     Wytyczamy kolejne ulice. Czasem w szczerym polu, planując postęp i kierunki rozwoju, czasem w ścisłym centrum, aby zagospodarować każdy metr wolnej przestrzeni. Nie inaczej sytuacja miała się w Żyrardowie zwłaszcza po zakupie  Zakładów Lniarskich przez Karola Hielle i Karola Dittricha. Powstawały kolejne i kolejne, zgodnie z planem. Sieć ulic coraz bardziej się rozrastała zmieniając krajobraz tego skrawka ziemi wśród niekończącej się puszczy.
     Zanim jednak pojawili się niemieccy przedsiębiorcy istniały już na tych terenach drogi. Główna, czyli trakt z Sochaczewa do Mszczonowa, oraz droga narolna do Sokula, która po złamaniu swojego biegu przy rzeczce Pisi, łączyła się z owym traktem.  I właśnie ten odcinek, wówczas jeszcze dość krótki, to jedna z najstarszych ulic, dziś nosząca patronat Bolesława Limanowskiego, dawniej zwana Długą.
     Jakiż to byłby widok dla dzisiejszego mieszkańca Żyrardowa, gdyby cofnął się w czasie, do początków istnienia fabryki, stanął na skrzyżowaniu ulic Stefana Żeromskiego, Fryderyka Szopena i Bolesława Limanowskiego, spojrzał w kierunku wschodnim i … tylko majaczący w oddali po prawej stronie monumentalny gmach starej przędzalni wypełniał niekończącą się przestrzeń. Ani „Stelli”, ani parku, nie wspominając o Kantorze, czy pałacyku tyrolskim. Zaiste kuriozalny widok. A gdyby tak stopniowo pojawiały się kolejne zabudowania, a  puste przestrzenie wypełniały budowle, które powoli tworzyły obraz ulicy. Aż do dnia dzisiejszego. Prawdziwa lekcja historii w praktyce.
    Dodatkowym smaczkiem jest to, iż zabudowania dawnej ulicy Długiej przetrwały do dnia dzisiejszego dając nam możliwość zapoznania się z nimi na żywo.
    Plan z 1867 roku przedstawiając dawną Osadę Fabryczną daje nam jej obraz. Ulica Długa rozpoczynała się przy dzisiejszym sklepie „Agatka” kończąc swój bieg łącząc się prostopadle z Wiskicką. Dalej w kierunku dzisiejszego cmentarza  został już wytyczony fragment pod zabudowę robotniczą, która zaczęła się pojawiać około 1870 roku, odcinek pomiędzy dzisiejszymi ulicami Kościelną oraz Michała Ossowskiego. Jednak najstarszy odcinek były wówczas zamknięty domem pana Garvie jednego z kierowników fabryki mieszczącym sie przy ulicy Wiskickiej. Tuż obok, na tym samym skrzyżowaniu, do dnia dzisiejszego cieszy nasze oczy dopiero co zrewitalizowany dom pana Kumpfa, mylnie utożsamiany z panem Ogdenem, którego dom rzeczywiście tam stał, tylko bliżej pałacyku, a ten oto dom pana Kumpfa przez dłuższy czas służył jako posterunek Policji Państwowej.
     Około 1870 roku na wytyczonym drugim odcinku ulicy Długiej pojawiają się stopniowo kolejne, znormalizowane domy robotnicze, które w liczbie siedemnastu można podziwiać do dnia dzisiejszego. Choć tak naprawdę podziwiać można jedynie dwa, odnowione, pozostałe aż proszą się o jak najszybszy remont.
Równolegle z powstaniem osiedla robotniczego, na najstarszym odcinku arterii powstają dwa nowe budynki, elegancki „pałacyk tyrolski” wraz z piętrową oficyną oraz nowa fabryka – pończoszarnia  wzniesiona w roku 1870, co plasuje ją wśród najstarszych budynków fabrycznych.
     Na dalszy rozwój i zabudowę ulicy Długiej musimy poczekać ponad dziesięć lat, kiedy to wybudowana zostaje pralnia i kąpielisko dla robotników wraz z łaźnią parową, po rewitalizacji nadal pełniące funkcje prozdrowotne. Również po drugiej stronie ulicy Wiskickiej pojawiają się zabudowania. W 1882 roku zostaje posadowiona stara szkoła wraz z sala gimnastyczną, a w oddali, za granicami Osady majaczy nowo założony cmentarz.  Nie mija kilka lat a zachodnia część obecnej ulicy Bolesława Limanowskiego otrzymuje kolejne budowle, jakże istotne a dziś kultowe. W 1885 roku tak Kantor jak i Resursa wypełniają kolejne puste kwartały, a obecny skwer przed domem kultury dla urzędników zajmuje nieistniejący dziś dom robotniczy, który zobaczyć możemy na starych widokówkach.
      Lata 90-te XIX wieku to dalszy intensywny rozwój Osady jak i zabudowań przy ulicy Długiej. W 1891 roku na wschodnim odcinku rozpoczyna się budowa szpitala oraz powstaje Nowa Szkoła. Na razie tylko 1-piętrowa, rozbudowana jednak w 1896 roku o dodatkowe skrzydło. Rok 1896 przynosi również połączenie dwóch jej odcinków. Nazwa ulicy, w końcu przystaje do rzeczywistości. Tuż obok nowego szpitala w latach 1896-1898 wybudowany zostaje przytułek z prawdziwego zdarzenia, a istniejący od 1885 roku Kantor zostaje rozbudowany.
     Znamiennym dowodem na rozbudowę Osady jest plan C.W. Richtera z 1896 roku, na którym przy ulicy Długiej zlokalizowana jest pończoszarnia, kantor, pałacyk tyrolski z oficyną, resursa oraz dawny posterunek policji państwowej. Po drugiej stronie ulicy Wiskickiej możemy znaleźć dwa nieotynkowane domy robotnicze stojące bokiem przy dawnej ulicy Strażackiej, szkołę im. M. Konopnickiej, sześć domów pomiędzy ulicami Szkolną i Kościelną, szpital, dwa nieotynkowane domy przed nim oraz trzy po przeciwnej stronie, a także siedemnaście najstarszych domów robotniczych.  I to wszystko zachowało się do dnia dzisiejszego w niezmienionym stanie. Cały urok Osady.
    Ostatnie lata XIX wieku dostarczają nam kolejne dwa budynki ściśle związane z ulica Długą, a mianowicie wybudowany w 1898 barak dla chorych cholerę umiejscowiony na końcu ulicy, przy skrzyżowaniu z ulicą Środkową oraz dawny areszt ukryty za ostatnimi domami robotniczymi. Barak dawno temu spłonął,  a areszt powoli acz konsekwentnie niszczeje.
   Tuż przed wybuchem I wojny światowej Nowa Szkoła nabiera dzisiejszego wyglądu rozbudowana o kolejne dwa piętra w 1914 roku.
    Podsumowaniem i zakończeniem rozbudowy dawnej ulicy Długiej było posadowienie, naprzeciwko Kantoru, w 1908 roku budynku administracyjnego, w którym dziś mieści się starostwo powiatowe oraz urząd pracy.
Również w omawianym okresie, tuż po 1905 roku, w jednym z domów robotniczych umieszczono bibliotekę robotniczą zajmującą wówczas 4 pokoje.
    Zmagania pierwszo wojenne oraz nasilające się zachorowania na cholerę wypełniają pawilon choleryczny żołnierzami rosyjskimi, a przy znacznej ich śmiertelności w miejscu dzisiejszego krzyża na skrzyżowaniu ulic B. Limanowskiego oraz Środkowej powstaje niewielki cmentarz zlikwidowany po wojnie.
   I na tym można by było zakończyć podróż po historycznej i usłanej zabytkami ulicy B. Limanowskiego. Należy jednak gwoli ścisłości nadmienić, iż dawna ulica Długa w latach 60-tych stała się jeszcze dłuższa. Po zmianie koryta rzeczki Pisi i wpuszczenia jej do istniejącej odnogi uwolniony został teren zlokalizowany za ostatnimi domami przy skrzyżowaniu z ulicą S. Żeromskiego. Na przedłużeniu postanowiono wybudować osiedle mieszkaniowe dziś dumnie noszące nazwisko wielkiego pisarza. Również na drugim końcu tejże ulicy, na terenie dawnego cmentarza oraz istniejących w latach 60-tych ogrodów, wybudowano kolejne osiedle im. T. Kościuszki.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Epizod 118 - Boussac'owski Żyrardów

       Wraz z nadejściem ery "francuskiej hieny" Żyrardów stopniowo i konsekwentnie zapadał się i pogrążał w coraz większej biedzie i nędzy.
       Pierwszowojenny spekulant, który majątku dorobił się na dostawach dla wojska, a "zasłynął" z niezrealizowanej umowy na dostarczenie papy dla rządu austriackiego za co przyjął 1 mln marek. Wojna się skończyła, odbiorca poniósł sromotną klęskę, a przebiegły Boussac wykorzystał sytuację i materiałów nie dostarczył.
      Również później, będąc w posiadaniu tylko częściowego pakietu akcji zakładów żyrardowskich, uknuł przebiegły plan upłynnienia zablokowanych papierów wartościowych, papierów, które powinny aż do 1928 roku pozostać nietknięte. Poprzez podstawione osoby nielegalnie wprowadził je do obrotu i korzystając z usług zwerbowanych osób nabył je. Tym oto sposobem stał się posiadaczem i władcą całego Żyrardowa.
     Rządy swoje rozpoczął od uzależnienia fabryki od swoich francuskich spółek. W prosty sposób sprowadzał ze swojej ojczyzny tkaniny, oczywiście bawełniane, zaopatrywał je w metki "Żyrardów" i sprzedawał jako nasze.
W pierwszych latach swojej grabieżczej działalności nie zwracał uwagi na siebie nagłymi zwolnieniami, ale sprytnie skrócił czas pracy tylko do trzech dni roboczych, oczywiście proporcjonalnie obcinając wynagrodzenia. A to był dopiero początek.
     Czujący się coraz pewniej Boussac już w 1925 roku podpisał umowę z Zakładami ustalając w niej, iż jego francuskie firmy będą jedynymi dostawcami bawełny do Żyrardowa i to na kredyt. Jeśli jednak zakłady będą chciały nabywać z innych źródeł, Francuzi muszą wyrazić na to zgodę. Istna farsa. Jakby tego było mało, każda dostawa miała być kredytowana niewytłumaczalnym 18% kredytem, z czego 12% szło dla Societe de Comptoir de I'industrie Cotonniere, a pozostałe 6% dla drugiej jego spółki, czyli Societe des Manufactures de Semones. Znamiennym faktem jawnego wyzyskiwania żyrardowskiej manufaktury było rynkowe funkcjonowanie tylko 7% oprocentowania takich pożyczek. Len odchodził w zapomnienie, a Żyrardów zalewały tony afrykańskiej bawełny.
       Wkrótce sporządzona została kolejna na pomoc techniczną i handlową bez jasnego sprecyzowania czego ma dotyczyć. I tu, kolejne 2% wartości sprzedanych towarów, wypływały do Francji. Aby czuć się pewniej i bezpieczniej zwolniono polskich dyrektorów i ściągnięto obcokrajowców oczywiście za dużo wyższe pensje. Kolejnym przykładem skrajnej bezczelności Boussac'a było zakupienie od samego siebie wzorów tkanin o wartości kilkuset złotych za niebagatelne setki tysięcy.
     Zakłady Żyrardowskie przestały być dochodowe, a co za tym idzie nie wykazywały dywidendy, którą trzeba by było dzielić się z pozostałymi akcjonariuszami. A nawet gdy przedsiębiorstwo zysk wykazało, to i tak większościowy udziałowiec decydował o jego przeznaczeniu.
    Pomysłowość "hieny" nie miała granic. Przysyłano w eksportu surowiec gorszego gatunku w ilościach grubo przekraczających zapotrzebowanie, po czym zwracano go płacąc odszkodowanie firmom francuskim.
    Sytuacja stawała się coraz dramatyczniejsza. Kiedy zapadła decyzja o reorganizacji i racjonalizacji produkcji, 22 lipca 1926 roku wśród robotników wybuchnął strajk. Sytuacją panująca w Żyrardowie w końcu zainteresował się sąd. 2 sierpnia fabryka została zamknięta z sądowym nakazem zwrotu 426 tysięcy franków, które państwo przeznaczyło na odbudowę po pierwszowojennych zniszczeniach. Boussac jednak nie z takimi graczami dawał sobie radę. Oczywiście zgodził się na zwrot zastrzegając jednak, iż w związku z tym zmuszony jest zredukować stan załogi. Władze, aby zakończyć lokaut przeprowadziły szereg spotkań z robotnikami. A Boussac czekał. Spokój jego był zagwarantowany wcześniejszym wyprodukowaniem zapasów, a gdy we wrześniu się skończyły postanowił częściowo uruchomić fabrykę i swoje osiągnął. Zatrudnienie spadło z 6 do 3 tysięcy. Dodatkowo, zgodnie z duchem racjonalizacji, jeden robotnik od tej chwili miał obsługiwać cztery miast dwóch krosien. Ruchy Boussaca spowodowały gwałtowny wzrost bezrobocia w mieście, a co za tym idzie dramatycznego spadku wpływów z podatków. Żyrardów wpadał w coraz większą biedę i rozpacz. 
     Konsekwencją postępowania Francuzów było wydanie przez żyrardowski magistrat, w 1927 roku, memoriału na temat poczynań Francuzów. Na reakcję kapitalisty nie trzeba było długo czekać. Zarząd przeniesiono do Warszawy, zamknięto szkołę tkacką, Dom Ludowy, a za zajmowanie budynków szkolnych zażądano wysokiego czynszu od Urzędu Miasta.
   Jakby tego było mało rok 1928 przyniósł wielki kryzys ograniczając zapotrzebowanie na surowce.
W roku 1929 sąd ponownie nakazał Boussac'owi dokonać zwrotu poniesionych nakładów na odbudowę. I ponownie reakcja była do przewidzenia. W trybie natychmiastowym zwolniono całą załogę, zatrudniając ponownie tylko połowę, a zredukowanym nakazano w trybie natychmiastowym opuszczenie zajmowanych mieszkań fabrycznych.
   Lato 1931 roku ponownie przyniosło zwolnienie całej fabryki. I znów tylko część z nich znalazła zatrudnienie. Liczba pracujących zmniejszyła się do 1,6 tysiąca dusz. Francuskim standardem stało się zatrudnianie młodych na "umowy o naukę" na okres trzech lat, w celu bezpłatnego przeszkolenia i finalnego zwolnienia, błędnie myślących robotników o szansie na kontynuację pracy po zakończeniu nauki.
   Ludność Żyrardowa znalazła się w skrajnie dramatycznej sytuacji. Ludzie imali się jakiejkolwiek pracy, aby zarobić choć kilka groszy na chleb, na przeżycie, które stało się celem samym w sobie.
   I wtedy przyszedł 26 czerwca 1932 rok.
   Julian Blachowski otworzył ludziom oczy.