wtorek, 31 maja 2016

Epizod 132 - Pamiętny "Blaszak"

      Skrzyżowanie ulic Stanisława Wyspiańskiego i Stefana Okrzei. Dziś parking przed kolejnym w mieście supermarketem. Prosta i powtarzalna kostka brukowa wypełnia taflą teren przed sklepem. Zapewne dla naszych dzieci będzie to jedyne i nic nieznaczące wspomnienie. Ot kolejne skrzyżowanie, które mija się bezrefleksyjnie w codziennej drodze do wyznaczonego celu. Jednak nie dla autochtonów. Ludzi, którzy jeszcze dziś przechodząc przez mostek nad Pisią rzucają okiem w stronę sklepu, przypominając sobie pamiętny "Blaszak", przychodnię lekarską, która zniknęła bezpowrotnie z krajobrazu Żyrardowa przed kilkoma laty, przenosząc częściowo swoje lokum do pobliskiej, nowej przychodzi Eskulap. Nie każdy jednak pamięta, iż dawny "Blaszak" pełnił przed swoją życiową rolą, funkcję budynku zaplecza technicznego firmy "Beton-Stal" i że tylko dzięki uprzejmości Warszawskiego Przedsiębiorstwa Budownictwa Elektrowni i Przemysłu "Beton-Stal", lud robotniczy Żyrardowa doczekał się w końcu tak niezbędnej placówki zdrowia. Liczący ponad 1100 m.kw. obiekt wykonany z blachy, został ofiarowany mieszkańcom przez ową firmę, która podjęła się również jego adaptacji i przystosowania.
Większość żyrardowskich zakładów, na czele z Zakładami Przemysłu Lniarskiego, wniosła swe udziały, dodatkowo współfinansując projekt dzięki środkom pozyskanym z Narodowego Funduszu Ochrony Zdrowia. Koszt przebudowy i wykończenia wyniósł około 50 mln złotych.  
    Rozpoczęta w grudniu 1980 roku inwestycja z niemałymi trudnościami zaopatrzeniowymi, została ukończona po trzech długich latach. Międzyzakładowa Przychodnia Przemysłowa wreszcie otworzyła swoje mury, a raczej blachę dla niekończących się tłumów kolejnych pokoleń.
    I mimo, iż z zewnątrz od początku budziła skrajne emocje, o tyle wewnątrz pierwotne wyposażenie było naprawdę odpowiednie i dostosowane do potrzeb klientów. Lśniące kafelki, umywalki, nowe, schludne leżanki. Ale nie tylko odbiór estetyczny i wyposażenie były kluczowe. Najważniejszym była mnogość dostępnych poradni. Począwszy od przemysłowej, okulistycznej, laryngologicznej, neurologicznej, czy w końcu stomatologicznej z wyposażeniem nieodbiegającym od najlepszych krajowych standardów. A oprócz tego pracownie analityczne, gabinety zabiegowe, pracownie EKG, czy EEG. Czego więcej było trzeba ciężko pracującym robotnikom fabrycznego miasta.
miejsce po dawnym "Blaszaku" - widok z 2012 roku
    Uroczyste otwarcie celebrowała sama śmietanka ówczesnej władzy. I sekretarz KM PZPR Jerzy Słomiński, prezydent Tadeusz Wasek, kierownik Wydziału Administracyjnego KW PZPR Elżbieta Bakuła. Nie zabrakło również miejsca dla przedstawicieli "Beton-Stalu", służby zdrowia, czy w końcu delegacji zakładów współuczestniczących w tym kluczowym przedsięwzięciu.
     Lata mijały. Każdego dnia kolejne rzesze mieszkańców zbierały przed przychodnią od wczesnych godzin porannych, aby zapisać się do specjalisty. Wszak liczba numerków była ograniczona. Najgorsze były zimy, kiedy to jeszcze przed wschodem słońca pacjenci, przeskakując z nogi na nogę, wydeptywali w śniegu ślady, czekając na zlitowanie się portierki i umożliwienie im wejścia do środka by się ogrzać.
    Ludzie się zmieniali, przychodnia nie. Nieremontowane pomieszczenia, leżanki pamiętające zapewne pierwszych pacjentów, aparatura z wczesnych lat 80-tych, a do tego "nieśmiertelna" szatniarka, która zapętliła się gdzieś w przeszłości, nic sobie nie robiąc ze zmieniających się standardów obsługi. Nic jednak nie było w stanie przebić blaszanego prostopadłościanu w kolorze wyblakłej żółci, który każdemu mieszkańcowi miasta kojarzył się z udrękami bycia chorym.
   Dziś po pamiętnym budynku nie zachowała się nawet cegła, a ściślej mówiąc blacha. I tylko tradycja porannych kolejek przed nową przychodnią, przypomina nam stary, dobry "Blaszak".  

środa, 4 maja 2016

Epizod 131 - Znikający cmentarz ewangelicki

     Powoli acz konsekwentnie znikają z krajobrazu Polski. Zarastają drzewostanem, którego systemy korzeniowe drążą podziemne tunele niszcząc wszystko na swojej drodze. Likwidowane zaorane uwalniają teren pod budownictwo, a pamięć po nich pozostaje jedynie na starych, sfatygowanych mapach oraz wyblakłych fotografiach.
    Żyrardowski cmentarz ewangelicki, a gwoli ścisłości wielowyznaniowy, gdyż znajdziemy na nim jeszcze pojedyncze pomniki prawosławnych i reformowanych, powoli znika nam z oczu. Kolejne historyczne groby i pomniki rozpadają się na czynniki pierwsze uwalniając miejsce pod nowe, piętrowo układane betonowe komory, których z każdym dniem przybywa.
   Ale tylko w tym punkcie różnimy się od naszego sąsiada - Wiskitek. Biorąc pod uwagę inne aspekty i stan faktyczny, niemy krzyk bezsilności ściska za gardło z żalu i nieodwracalności. Zaniedbane, stare cmentarze ewangelickie powoli odchodzą w zapomnienie. W niektórych przypadkach, choćby właśnie na przykładzie pobliskich Wiskitek, mało kto już pamięta gdzie się znajdował i tylko oko wytrawnego poszukiwacza potrafi w gąszczu dostrzec ukryte pozostałości  zdewastowanych tablic z trudem literując zachowane jeszcze nazwiska. 
    Wracając jednak do żyrardowskiego cmentarza, pozostało nam raptem kilkadziesiąt pomników w różnym stanie. Niektóre mocno zniszczone zębem czasu inne w całkiem jeszcze niezłej kondycji. Zapewne wkrótce i te uwolnią miejsce tak potrzebne przy ogromnym deficycie jaki nastał w Żyrardowie. I zapewne już niedługo nasze dzieci, spacerując po dawnym cmentarzu ewangelickim będą z niedowierzaniem słuchały naszych starczych opowieści o dawnych rezydentach tej części nekropolii. 
    A wszystko rozpoczęło się w latach 70-tych XIX wieku, kiedy to na nabytym od hr. Feliksa Sobańskiego terenie pod cmentarz katolicki, wyznaczona została również niewielka część przeznaczona na pochówki mieszkańców wyznań ewangelickich oraz prawosławnego. Dzięki temu połączeniu każda z żyrardowskich grup etnicznych miała swój własny skrawek ziemi i nie było już konieczności odbywania pielgrzymek do pobliskich Wiskitek. Powoli acz konsekwentnie przestrzeń wypełniała się kolejnymi pomnikami. Zadbany i często odwiedzany cmentarz ewangelicki zapłacił jednak wielką cenę za zbrodnie hitlerowskie. Miasto w pośpiechu opuścili jeszcze niedawni przyjaciele i znajomi. Mniejszość niemiecka, tak jak żydowska, przestała istnieć, co nie oznaczało jednak całkowitego zaniku Ewangelików. Wszak byli jeszcze Polacy tegoż wyznania. Jednak była to tak niewielka grupa, dodatkowo szykanowana i obarczana winą za tragedię drugowojenną, bez środków choćby na remont zniszczonego kościoła, a co dopiero mówić o zajęciu się starym cmentarzem. Opuszczone przez wysiedlone rodziny groby powoli niszczały i traciły swój urok. I tylko co jakiś czas, podczas sporadycznych pogrzebów, przestrzeń wypełniała się żałobnikami. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Na miejsce zniszczonych płyt nagrobnych nikt nowych nie stawiał, a wtedy już tylko krok do uznania anonimowego grobu za gotowy do usunięcia. I tak się nadal dzieje na naszych oczach. Ramy grobów znikają z dnia na dzień. A uwolnione przestrzenie  wypełniają kolejne, piętrowe komory. Cmentarz ewangelicki znika bezpowrotnie.  
     Szczęśliwie, możemy jeszcze zatrzymać się i pośród dziur w ziemi zadumać na chwilę przed zachowanymi pomnikami. Szczęśliwie, nadal stoi grób znanego nauczyciela z Kantoratschule Adolfa Hauptmana, a w części Reformowanych groby dawnych pielęgniarek pań Govenlock i Dickson. Nadal możemy odczytać w części Prawosławnych nazwisko Priwiezencew i uzmysłowić sobie jaka jest różnica pomiędzy krzyżem katolickim, a prawosławnym. Nadal, choć z coraz bardziej ograniczonym zakresie podziwiać kunszt kamieniarski znanego łódzkiego, a następnie kaliskiego mistrza Alfreda Fiebigera, czy nie mniej znanego rzeźbiarza S.Tuszewskiego, czy w końcu Kołaczka, przystanąć przed pomnikiem znanego, niestety od tej gorszej strony Andersa, czy w końcu starać się przełożyć cyrylicę na polski.  Nadal sto monumenty rodziny Kellerów czy Fiszerów.
  Niestety nie ujrzymy już choćby pomnika żyrardowskiego potentata Krastyna, czy wielkiego sercem doktora Hay'a.