czwartek, 23 czerwca 2016

Epizod 134 - "Dom Mody "Primus"



        Miał Żyrardów i Dom Mody. Ostatnio wyremontowany, ze zmienioną elewacją, w końcu przypomina budynek z prawdziwego zdarzenia. Zniknęły obdrapane, udekorowane wyblakłą żółcią blachy i prowizorka enerdowskiej myśli technologicznej z lat siedemdziesiątych. Mowa oczywiście o supermarkecie, który znajduje się nad żyrardowskim tunelem, a który podwoje swoje otworzył w wakacje 1977 roku, pod dumnie brzmiącą nazwą Dom Mody WPHW „Primus”. 
   
   Wzorcowy i elitarny, z nazwą, na którą lokalny tygodnik „Życie Żyrardowa” rozpisał nawet konkurs wśród mieszkańców. Zanim jednak stał się dostępny dla obywateli, nie tylko robotniczego miasta, jako kolejny odbył długą drogę, począwszy od planów, braku materiałów budowlanych czy wykończeniowych, a skończywszy jak w większości przypadków na opóźnieniach w oddaniu do użytku czy w końcu niepełnowartościowym towarze oraz brakach w zaopatrzeniu.
     Tym razem Przedsiębiorstwo Budownictwa Uprzemysłowionego z Pruszkowa nie stanęło na wysokości zadania i oddało, z resztą po dość długim przeciąganiu terminu, budynek który wymagał od właściciela usunięcia wielu usterek i niedoróbek, dyskwalifikujących go z eksploatacji. Szczęśliwie, latem 1977 roku dobrnięto do końca i Żyrardów mógł się pochwalić największą i najnowocześniejszą placówką handlową w całym województwie. 1150 m kw budziło podziw i wyniosło oczekiwania klientów na niedostępny wówczas poziom. Zwłaszcza asortyment mógł doprowadzić do zawrotu głowy, przyzwyczajonych do pustych półek sklepowych mieszkańców, gdzie sukienki czy spodnie z teksasu były czymś z tysiąca i jednej nocy.

      A jednak sen się ziścił. Do obsługi zatrudniono aż dwadzieścia trzy osoby z doświadczonym kierownikiem, Panią Jadwigą Tomaszewską na czele. Mimo, iż może wydawać się nierealne, ale rzeczywiście towaru sprowadzony do sklepu bez niepośledni zwłaszcza w pierwszej fazie jego działalności. Towary krajowe i zagraniczne. Sukienki i spodnie z teksasu od „Cory”, golfy z łódzkiej „Olimpii”, bluzki bistorowe od „Marko”. A to dopiero początek. Pończochy i dziewiarstwo z lokalnej „Stelli” i łódzkiego „Zenita”, płaszcze damskie z „Teofilowa”, „Cory” oraz „Modeny”, apaszki z szyfonu jedwabnego, czy w końcu spodnie i garnitury z samej „Vistuli”, tomaszowskiej „Pilicy” czy bydgoskiego „Modusa”. Nie mogło oczywiście zabraknąć asortymentu z „Próchnika”. 
    A z zagranicy? Futra z baranów, jagniąt bądź nutrii, mongolskie oraz egipskie płaszcze, imitacje bekieszy, czyli długich kożuchów, bezpośrednio z Bułgarii. Do tego asortyment holenderskich spodni oraz koszul, także jugosłowiańskich. „Wólczanka” oraz „Romeo” również znalazły swoje miejsce na półkach. Asortyment był tak bogaty i różnorodny, iż sam „Primus” wchłonął trzy sklepy: „Detal”, „Adama” oraz sklep młodzieżowy z ulicy 1 Maja 13.

    Istnie kapitalistyczne przedsięwzięcie w socjalistycznych czasach. Zwłaszcza, że sam Dom Mody miał stać się pionierskim przedsięwzięciem WPHW, swego rodzaju sondą potrzeb ludności. Istna ironia. Z resztą takie pokazowe otwarcia były na porządku dziennym.
   

wtorek, 14 czerwca 2016

Epizod 133 - Zapomniana gwiazda polskiego baletu - Elżbieta Jaroń



     Ma Żyrardów swoje gwiazdy. Dziś z nieograniczonym dostępem do internetu, a w szczególności do mediów społecznościowych, praktycznie każdy może zamieszczać swoje domowe osiągnięcia i liczyć na docenienie, wpierw najbliższych, znajomych, czy lokalnej społeczności. Jeśli to co robi jest słuszne i idzie z w parze tym choć odrobina talentu, potrafią odezwać się mniejsi lub więksi „łowcy”, którzy wietrzą obopólny interes i potrafią przekuć te domowe przedstawienia w coś większego. Nie musi iść za tym ani talent, ani szkoły czy w końcu lata żmudnych praktyk, często okupionych hektolitrami potu, niespełnionymi nadziejami czy wiecznymi próbami przebicia się przez tłum tego typu podobnych artystów. 
     Takie mamy czasy i nie wypada nie korzystać z ich dobrodziejstw. Co mają jednak powiedzieć dziś ci, którzy swój sukces osiągnęli lata temu, w czasach gdy telewizja była czymś wręcz kosmicznym, a znajomych poznawało się na prywatkach, twarzą w twarz. O ich sukcesach często dowiadywaliśmy się po czasie z niewielkich wzmianek z gazetach lub jeśli było się gwiazdą naprawdę światowego formatu, z kronik filmowych prezentowanych, ot choćby, przed kinowymi seansami.
    Taką właśnie gwiazdą w każdym calu, była rodowita żyrardowianka, osoba dziś zupełnie zapomniana w mieście, a mianowicie pani Elżbieta Jaroń urodzona w 1941 roku, primabalerina Teatru Wielkiego w Warszawie, święcąca swoje sukcesy w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku.
   Kiedy kończyła żyrardowską szkołę muzyczną nikt nie spodziewał się, iż za kilka lat stanie się primabaleriną występującą na scenach światowych oper i teatrów, obsadzaną w znanych i popularnych przedstawieniach, grającą w nich główne role, a polscy i światowi krytycy będą tak pozytywnie odnosili się do jej kunsztu, mistrzostwa i techniki
   Aby jednak osiągnąć takie sukcesy trzeba było opuścić rodzinny Żyrardów. Od początku jednak widać było, iż jest to talent nieprzeciętny. Ukończona z wyróżnieniem Warszawska Szkoła Baletowa, otworzyła przed nią drzwi do Opery Warszawskiej, gdzie już w 1961 roku zadebiutowała rolą Łabędzia w „Jeziorze Łabędzim” P. Czajkowskiego, a następnie Ognika w balecie „Kamienny Kwiat” S. Prokofiewa. Jednak to co zmieniło na zawsze jej życie i stało się bramą do sukcesu był Ogólnopolski Konkurs Tańca Scenicznego gdzie w grudniu 1961 roku zdobyła I nagrodę. Ten przełomowy sukces przyniósł jej rolę Swanildy w „Copelli”. L. Delibesa. Odezwała się Telewizja Polska, Polska Kronika Filmowa, a Łódzka Wytwórnia Filmów Oświatowych zrealizowała film pt. „Taniec dziewczyny ofiarnej” ze „Święta Wiosny” I. Strawińskiego. W kolejnych latach Teatr Wielki obsadzał nową gwiazdę w ”Jeziorze Łabędzim” P. Czajkowskiego jako Odettę-Odylię, Swalindę w „Coppelli” L. Delibesa, Kitri w „Don Kichocie” L. Minkusa czy tytułową „Giselle” w dziele A. Ch. Adama. Role Eurydyki w „Orfeuszu” I. Strawińskiego czy Diablicy w „Panu Twardowskim” L. Różyckiego budowały jej sceniczny obraz i kunszt. Ogólnopolskie gazety, doceniając umiejętności i talent żyrardowianki po jej scenicznych występach, zapełniały kolumny kolejnymi artykułami opisującymi jej umiejętności i nieprzeciętny talent aktorski. Jak sama pani Elżbieta wspominała jednym z największych jej sukcesów był występ w „Święcie Wiosny” w inscenizacji, reżyserii i choreografii samego Alfreda Rodriguesa. A przecież w tamtym momencie jej kariera trwała dopiero dwa lata.
    Sukces jednak nie wziął się tylko z talentu. Wytrwałość, katorżnicza praca i codziennie wiele godzin na scenie. Chwile wyczerpania, padania ze łzami w oczach, ciągła walka z samym sobą, chwile zwątpienia i momenty załamania. Ale kto powiedział, że sukces nie rodzi się z bólach.
   A potem było jeszcze piękniej. Wyjazdy do RFN, Stanów Zjednoczonych, Kanady. Nakręcone przez Columbia Pictures „Danse Sacrale”, film biograficzny Igora Strawińskiego z jej występem. A dalej Finlandia, czy teatr „Bolszoj”. I kolejne role. Wróżka w „Kopciuszku” S. Prokofiewa, Chloe w „Dafnis i Chloe” M. Ravela. W międzyczasie, w roku 1972, została stypendystka Ministerstwa Kultury i Sztuki w  The School of Contemporary Dance w Londynie. Nawet telewizja zrealizowała film pt. Tańczy Elżbieta Jaroń” w reżyserii Jadwigi Żukowskiej, w którym zaprezentowano fragmenty baletów „Giselle”, „Don Kichot” i „Święto wiosny”, nagrodzony z resztą na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Muzycznych w Besancon we Francji.
   Kariera primabaleriny powoli dobiegła końca. Po stanowisku kierownika baletu w sztukach „Córka źle strzeżona” F.Herolda oraz „Fantazji” P. Czajkowskiego została mianowana z wyboru zespołu kierownikiem Baletu Teatru Wielkiego, które to stanowisko obejmowała w latach 1981- 82, aby w końca zostać pedagogiem tańca klasycznego, w czym tak pomocne okazały się ukończone w 1980 roku studia pedagogiczne w Akademii Muzycznej w Warszawie.