wtorek, 14 marca 2023

Epizod 174 - M/S "Żyrardów" i jego historia

 

Czternasty stopień, jedna minuta i trzydzieści sekund szerokości geograficznej północnej.

Czterdziesty drugi stopień, czterdziesta pierwsza minuta i trzydziesta pierwsza sekunda długości geograficznej wschodniej.

Najpewniej nic to nie mówi nikomu. Ot jakiś punkt na mapie, gdzieś daleko od Polski. Rzeczywiście daleko, bo aż na Morzu Czerwonym u brzegów wyspy Zukar należącej do archipelagu Hanisz, o który z resztą przez wiele lat rościły sobie prawo Jemen i Erytrea, aby w końcu podzielić go w taki sposób, iż największe wyspy należą do Jemenu, mniejsze natomiast do Erytrei.

I tu, u brzegu największej z nich, Zukar, możemy na mapie Google dostrzec pięknie zarysowany kadłub statku osiadłego na mieliźnie. Biorąc pod uwagę fakt, iż takich przypadków na świecie jest od groma, najpewniej i ten jest kolejnym porzuconym i niszczejącym wrakiem. Jednak dla mieszkańców Żyrardowa to nie byle jaki statek, to nasz flagowy m/s „Żyrardów” chłodnicowiec, który zakończył swoją służbę jako „Ocean Breeze”, ale po kolei.

Kiedy w 1970 roku ówczesny komandor Jerzy Koziarski dostarczył do lokalnego „Życia Żyrardowa” zdjęcie jakiegoś budowanego statku, na którym umieścił własnoręcznie napis „Żyrardów”, gazeta szybko podchwyciła temat i umieściła prima aprilisowy artykuł tejże oto treści:

„W Stoczni Gdańskiej im. Lenina weszła w ostatnią fazę budowa nowego motorowca o nośności 12500 DWT, któremu przyszły użytkownik Polskie Linie Oceaniczne postanowił nadać nazwę „Żyrardów”. Zgodnie z planem – wodowanie tego pięknego, nowoczesnego drobnicowca nastąpi w najbliższą środę. Na uroczysty chrzest statku udaje się do Gdańska delegacja władz miejskich…”.

Jakże proroczy był to żart. Dokładnie dziesięć lat później delegacja żyrardowska dokonuje wodowania statku.

Na zlecenie Polskich Linii Oceanicznych w stoczni w Lizbonie, a dokładnie w Arsenal do Alfeite SA, Almada w Lizbonie 28 lutego 1979 roku statek ochrzczono i wodowano, a następnie odholowano do Gdańska, gdzie wyposażono go w pełni, oczywiście w Stoczni im. Lenina w Gdańsku. Jeszcze w 1979 roku Żyrardów odwiedził przyszły kapitan Władysław Korcz oraz nadzorujący budowę inż. Janusz Wakuja, aby zapoznać się z miastem patronem, nawiązać znajomości i zwiedzić żyrardowskie zakłady. Na oficjalne podniesienie bandery trzeba było jednak czekać aż do 10 kwietnia 1980 roku, kiedy to na zaproszenie PLO do Gdyni udała się delegacja żyrardowskich notabli w składzie: Elżbieta Bakuła – I sekretarz KM PZPR, Zofia Ładyńska – członek Prezydium CKKP, Józef Marchewa – sekretarz KM PZPR, Witold Zera – przewodniczący MK FJN, Janusz Ochocki – I sekretarz KZ PZPR w Zakładach Lniarskich, Józef Markiewicz – zastępca dyrektora Zakładów Lniarskich, Lechosław Włodarczyk – zastępca dyrektora Centralnego Laboratorium, Karol Nowakowski – kamerzysta, Maciej Twardowski -lokalny dziennikarz oraz oczywiście matka chrzestna Irena Lipińska. Jak widać sama śmietanka. Ale to nie wszyscy, którzy pragnęli ogrzać się w blasku fleszy. Nie brakowało również przedstawicieli armatora, wyższych władz politycznych, Stoczni Gdańskiej, nawet konsulowie ZSRR i NRD. Również komandor Koziarski wraz z małżonką nie omieszkali uczestniczyć w tymże wydarzeniu. Pierwszym kapitanem mianowany został Łodzianin Władysław Korcz, który odebrał banderę od Kazimierza Misiejuka, jednego z dyrektorów PLO, aby następnie przy dźwiękach hymnu wciągnąć ją na maszt. Po oficjalnych uroczystościach goście udają się na mostek kapitański, gdzie m.in. Irena Lipińska odbiera pamiątkowy puchar i wznosi toast.

„Pomyślnych wiatrów”.

Sam statek bieli się z daleka. Niebieski napis Żyrardów, herb miasta oraz napisy Żyrardów na kołach ratunkowych widoczne są z daleka. Ale to nie wszystkie elementy związane z naszym miastem. W messie replika panoramy miasta, lniane obicia i obrusy, ściany udekorowane widokami Żyrardowa pędzla Wiesława Śniadeckiego.

Sam statek to sto siedemdziesiąty trzeci statek PLO oraz jeden z trzech chłodnicowców zbudowanych dla PLO. Pozostałe dwa to m/s „Czerwoni Kosynierzy” oraz m/s „Dzieci Polskie”. Trzeba jednak nadmienić, iż był to chłodnicowiec typowy, o symbolu B-437, których w sumie wybudowano ponad 20 sztuk, ale większość sprzedano do ZSRR. Posiadał on cztery ładownie podzielone na czternaście przedziałów o łącznej pojemności około 7 tysięcy metrów sześciennych. 

Statek miał nośność 5600 ton, a typowo techniczne parametry to: 140 metrów długości, 18 metrów szerokości i około 50 metrów wysokości (od kila do końca masztu). Jednostką napędową był wyprodukowany w Zakładach Cegielskiego w Poznaniu silnik o mocy 14 tyś. KM, co pozwalało osiągać prędkości około 21,5 węzła (39 km/godz.), zanurzenie 6,2 m, Załoga składała się z trzydziestu ośmiu osób ulokowanych w pojedynczych kabinach.

Jako, że głównym przeznaczeniem jego był przewóz bananów, cytrusów, owoców, mięsa, masła i ryb w pierwszy rejs wyruszył w połowie kwietnia 1980 roku oczywiście do Ekwadoru i Kolumbii. Pierwszy trwał około pięciu tygodni, po których to zawinął on do portu gdańskiego przywożąc partię 2 tysięcy ton bananów z Kolumbii. Oczywiście pierwsze banany musiał zobaczyć prezydent Żyrardowa Piotr Myszkowski, który udał się do Gdańska wraz z Ireną Lipińską w delegację, aby dostarczyć kopię panoramy do messy kapitańskiej oraz porozmawiać z kapitanem i załogą. Ustalono wówczas, iż drużyna morska ZHP przy Liceum Ogólnokształcącym zostanie objęta patronatem załogi m/s „Żyrardów”. W kolejnych miesiącach statek odbył kursy m.in. do Stanów Zjednoczonych skąd w chłodniach przywiózł masło i ryby opisane jako dar narodu amerykańskiego dla Polski. Już po roku stanowisko kapitana objął Tadeusz Masłyk. Wówczas statek opuścił port w Gdyni zabierając ładunek…251 samochodów Fiat 125p dla Ekwadoru i Peru. Ten dość oryginalny ładunek nie był w gruncie rzeczy czymś wyjątkowym, ponieważ oddając statek do użytku planowano również takie jego zastosowanie. Statek jak widać był wykorzystywany do różnych zadań przewożąc towary nie tylko z i do Polski, ale również pomiędzy innymi krajami np. banany z Ekwadoru do Argentyny czy ryby z okolic Vancouver. W tym czasie statek otrzymał również własną pieczęć: wpisany w koło trójząb na tle kiści bananów z napisem m/s „Żyrardów”. Jakże oryginalne. Jak istotnym w ówczesnym czasie dla miasta było „posiadanie” własnego statku niech świadczy fakt częstego wysyłania korespondencji przez kapitana Masłyka do prezydenta Tadeusza Waska z różnych mórz świata, informowanie o miejscu postoju czy też kolejne kroki do „połączenia” Żyrardowa z morzem, ot choćby budowa modelu statku przez Zenona Zajdla, czy pomoc w założeniu izby pamiątek morskich w mieście. Przez lata statek wykonał wiele rejsów często w odległe krańce świata. Ot choćby z bananami z Ekwadoru do Nowej Zelandii. Ale chyba największą przygodę i tajemnicę jaką zawarto w dzienniku okrętowym były światła w Trójkącie Bermudzkim, jak to opisano „nie określona poświata bijąca spod  wody” i jak tłumaczył ówczesny kapitan Lech Dmochowski, „nie był to plankton, na pewno”. Ponadto liczne sztormy, przechyły sięgające 55st. czy jedenastomiesięczne rejsy. Dobrze, że statek wyposażony był w projektor, wideo, ciemnię fotograficzną, saunę, salę gimnastyczną czy basen kąpielowy. Czas mijał z tymi udogodnieniami  znacznie przyjemniej.

Stosunki pomiędzy załogą statku i radą miasta były od początku więcej niż poprawne. Kolejni kapitanowie, w tym przypadku Leon Groch w 1985 roku zaproponował zorganizowanie konkursy plastycznego  „Migawki z życia miasta”, a najlepsze prace miały być wyeksponowane na statku, ponadto ufundowano książeczkę mieszkaniową dla sieroty z Domu Dziecka. Przedstawiciele załogi nie omieszkali również odwiedzić Żyrardów. W lutym 1985 roku statek rozpoczął służbę dla „Transoceanu” przewożąc ryby z południowego Atlantyku oraz północnego Pacyfiku. I tak to trwało do 1992 roku, kiedy to został sprzedany firmie Endeavour Shipping SA z siedzibą w Panamie i po raz pierwszy zmienił nazwę, na „Nordic Trader”. Po niespełna trzech latach zmienił banderę na bahamską, a za tym również poszła kolejna zmiana nazwy na „Aquilla II”, a w papierach jako kraj port macierzysty wpisano jednak Monrovia.

Ostatni epizod życia chłodnicowca rozpoczął się w 1998 roku, kiedy to otrzymał cypryjską banderę oraz ostatnią już nazwę „Ocean Breeze”. Epizod tragiczny i finalny dla naszej chluby. Otóż 25 września 2001 roku statek został zaatakowany na Morzu Czerwonym przez pięciu uzbrojonych piratów, którzy dostali się na statek. Sterroryzowali obsługę i kapitana, ale kiedy to zostali poinformowani o wysłanym już sygnale S.O.S. i zbliżającym się helikopterze ze wsparciem, sytuacja zmieniła się na ich niekorzyść. Łupieżcy w pośpiechu wycofali się zostawiając przerażoną załogę na statku. W obawie przed ponownym atakiem na wygaszono światła, ale po kilku godzinach, o 19:30,  pomni wcześniejszych wydarzeń kapitan wraz załogą opuścili statek lokując się na przepływającym „Nordstrand”. 

„Ocean Breeze” został porzucony i po jakimś czasie wykreślony z rejestru jednostek pływających. I tak już od ponad dwudziestu jeden lat pozostaje u brzegów Zukar służąc zapewne florze i faunie basenu Morza Czerwonego za dom. 

Zdjęcia ze strony Shipspotting.com 

sobota, 4 marca 2023

Epizod 173 - Nieosądzeni kaci z SS

W listopadzie 1943 roku do już działającej na terenie Żyrardowa żandarmerii, dodano dwudziestu członków 11 kompanii 3 batalionu 22 pułku policji „Schupo” odkomenderowano z dopiero co spacyfikowanego getta warszawskiego w celu zaprowadzenia porządku w mieście i okolicy. Rozpoczyna się kolejny czarny i mroczny okres w historii Żyrardowa, morderstwa, terror i egzekucje, a wszystko to wychodziło  z willi „Wanda”, gdzie stacjonowali mordercy. Początkowo komendantem posterunku został mianowany oberwachtmeister Joseph Hottinger, a jego zastępcą hauptwachtmeister Karl Amman. Rozpoczął się wówczas terror na niespotykaną w mieście skalę i rozmach. Permanentne łapanki, aresztowania i doraźne egzekucje. Wywózki na wydmy międzyborowskie, czy do lasu mszczonowskiego, a tam rozstrzeliwania. Kto od razu trafił do lasu bądź na wydmy miał o tyle szczęścia, że nie był poddawany bestialskim torturom. Niestety wielu katowano w willi „Wanda”, przetrzymywano w komórkach Błaszczyńskiego przerobionych na areszt śledczy, a znajdujących się przy ulicy Bohaterów, przesłuchiwano wiele dni niewinnych mieszkańców i poddawano wielogodzinnym przesłuchaniom, aby zmaltretowanych i bliskich śmierci wywozić do lasu i pod pozorem ucieczki zabijać.
Co tydzień, zgodnie z niemieckim porządkiem, wysyłano raporty do dowódcy kompanii Waschowa, wskazując postępy w eliminowaniu niebezpiecznych jednostek, czy to wykonując egzekucje, czy odsyłając do SD do Warszawy w celu dalszych przesłuchań. Każdy z raportów zawierał informację o dacie egzekucji, liczbie rozstrzelanych i rodzaju przewinienia. Kiedy w styczniu 1944 roku Joseph Hottinger zostaje ranny podczas obławy na Papierni, gdzie w podpalonych przez Niemców zabudowaniach gospodarskich ginie siedmiu gwardzistów, a na pamiątkę po tym bestialskim morderstwie został pamiątkowy pomnik, zastępuje go zugwachtmeister Wilhelm Wiesel, które przebija w bestialstwie Hottingera. Bicia, wieszanie na kiju wepchniętym pomiędzy związane ręce a kolana i katowanie w celu wymuszenia zeznań. Później wywózka mniej istotnych person do lasu i egzekucja, a tych „rokujących” i wiedzących więcej do Warszawy. Wielu z nich do dziś pozostaje tylko numerem bez nazwiska, część to osoby znane, ale najbardziej „medialną” sprawą była egzekucja pod murem tkalni, która dowodził sam Waschow, fatygując się i przybywając do miasta, aby osobiście nadzorować egzekucję.       
Wojna zbliżała się ku końcowi i okupantom zaczął się obsuwać grunt spod nóg. Szybko wyjeżdżają z Żyrardowa i rozpływają się po terenie Republiki Federalnej Niemiec, gdzie stają się praktycznie bezkarni. Waschow po wojnie służył swoim doświadczeniem w policji Gettingen jako polizeirat i mieszkał w willi przy ulicy Plancka 9. Amman zaczepił się na stanowisku haptwachtmeistera policji w Ulm razem z kilkoma swoimi podwładnymi z Żyrardowa. Również następca Hottingera, Wiesel dostał pracę w policji w Hamburgu i mieszkał przy ulicy Elbdeich 140 w Hamburgu. W Hanowerze policjantami byli Pralle i Schund. Jakież było zdziwienie Schattmenmmana, kiedy po złożeniu pozwu w sądzie w Stuttgarcie, dowiedział się w dniu 27 kwietnia 1959 roku, czyli prawie rok po dostarczeniu swoich informacji,  od prokuratora Nellmana, iż wskazani przez niego zbrodniarze wojenni nie mieszkają w Stuttgarcie i prokuratura w Stuttgarcie nie jest właściwa do rozpatrywania tej sprawy. Takie wstrzymywanie się przed wymierzeniem sprawiedliwości było w zachodnich Niemczech na porządku dziennym. W pewnym stopniu RFN stał się jakby azylem dla zbrodniarzy wojennych, zwłaszcza że zgodnie z ówczesnym prawem niemieckim i konstytucją, zbrodnie wojenne ulegały przedawnieniu po 20 latach, czyli w 1965 roku. Podniosły się wówczas głosy z całego świata, aby zmienić te zapisy, zwłaszcza, że proces frankfurcki, gdzie skazywano zbrodniarzy z Oświęcimia nie dobiegł do końca i miałby on darować winy zbrodniarzom oraz dać im możliwość powrotu do Niemiec tym ukrywającym się od 20 lat.    
Kiedy w dniu 11 czerwca 1958 roku do prokuratury w Stuttgarcie wpływa oskarżenie wskazujące m.in. Karla Ammana, Wilhelma Wiesela, czy Waschowa złożone przez intendenta Franza Schattenmanna, jako winnych zbrodni popełnionych w Żyrardowie wydaje się, że w końcu zaciśnie się na ich szyjach stryczek sprawiedliwości.  
Kiedy w 1962 roku na łamach pisma „Die Tat”, ukazującego się w zachodnich Niemczech pojawiły się wspomnienia intendenta z żyrardowskiego garnizonu, Franza Schattenmanna, wydawało się, że godziny morderców są w końcu policzone i ktoś zajmie się tym odkładanym od lat problemem. Nie dość, że wymienił z nazwiska zbrodniarzy wojennych, którzy w latach 1943 – 1944 wprowadzili terror na ulicach miasta i okolic, to jeszcze wskazał gdzie po wojnie pracowali i jakie pełnią funkcje.  

W 1967 roku Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce wznowiła wówczas śledztwo w sprawie morderców z Żyrardowa. Waschow, Amman, Wiesel, czy Leber, Ralf Federmann, Pralle i Schund mieli czuć się zagrożeni. Zbieranie dowodów, spisywanie zeznań i ustalanie faktów trwało kilka lat. W latach 1974 roku komisja w końcu przekazała do Ludwigsburga 49 protokołów zeznań świadków oraz wiele innych dokumentów w sprawie „Schupo” z Żyrardowa oraz gestapo z Żyrardowa. (Oskarżono m.in. Washowa, Wiesela, Ammana, Federmana, a z gestapo (Georga Mayera, Karla Mayera, Karla Brandta, Rudolfa Gruendigera obwiniając ich o śmierć 245 mieszkańców miasta i okolic.  
Gestapo w domu Masałkowskiego przy ulicy Radziwiłłowskiej i Armii Czerwonej (brak tablicy).
Lista nazwisk jest długa: Zbigniew Stanclik, Janusz Horodyski,  Henryk Holc (wszyscy giną pod cmentarzem), Julian Lendzion PPR w Palmirach, synowie lekarza Cudnego pod kościołem, w choince radziejowskiej (Irena Przybysz, Jerzy Rozwenc, Wacław Pech, Józef Antczak, Bernard Oskiera, Stanisław Kuran, Henryka Barańska, Marianna Barańska, Adam Stępniewski, Alekszander Głowacki, Maria Zakrzewska, w Międzyborowie (Marian Danielewski, piłkarz Marian Pindor, Walenty Łabędzki, Józef Woźniak, Henryk Krawczyk, Sankowski, las pod Osuchowem (Stefan Penkacki, Wacław Jakubowski, Stanisław Szkop, Ryszard Górecki. Ponadto Stanisław Cieślak i jego żona (za podglądanie podczas obławy),  Wincenty Śliwiński pod kościołem, Stanisław Gmurek – dorożkarz, Aleksander Jadłowski, Kazimierz Jakub na Ogrodowej, Feliks Dąbrowski w Schupo, Janina Cybulska zakopana żywcem. Ponadto Adam Pawlak, Ryszard Kreter, Aleksander Kreter odkopani pod willą Wanda. Stefania Sadowska 12 lat. Ale to nie wszyscy. To tylko krótka lista ofiar.