piątek, 27 grudnia 2019

Epizod 163 - Morderstwo po przyjacielsku


Lata 60-te w Żyrardowie nie przysporzyły miastu renomy. Brutalne pobicia, morderstwa, gwałty. Wertując czasopisma z tamtych lat ma się wrażenie, że w Żyrardowie nie działo się nic chwalebnego i godnego uwagi. 
W ten fatalny i niegodny proceder wpisuje się wyrachowane i brutalne zabójstwo, którego dokonano przy ówczesnej ulicy Marchlewskiego 18 (dziś Limanowskiego) w mieszkaniu nr 8.. Perfidię tego czynu podkreśla również stosunek panujący pomiędzy zabójcą a denatem, dozgonna przyjaźń.
A wszystko rozbiło się jak zwykle o pieniądze.  W nocy z 22 na 23 marca 1961 roku w mieszkaniu przy ulicy Marchlewskiego 18 dokonano makabrycznej zbrodni. Już tego samego ranka dokonano odkrycia. Zwłoki zamordowanego Władysława K. były zakneblowane, ręce skrępowane sznurem od żelazka, które następnie okręcono wokół szyi i użyto do uduszenia. Szybko udało się ustalić, iż stało się to na tle rabunkowym. Poprzewracane meble, powysuwane szuflady, ogólny bałagan. Wielkie znaczenie miał też fakt, iż pan Władysław od dłuższego czasu odkładał pieniądze na zakup motocykla, a kilka dni wcześniej odebrał całą kwotę od siostry mieszkającej pod Skierniewicami, która to przechowywała zebrane oszczędności brata. O tym, że planuję zakupić motocykl wiedziało kilka osób, m.in. kolega z pracy, Marian P. , który ponadto był wielkim przyjacielem pana Władysława. Kilka dni przed odebraniem pieniędzy od siostry zdarzyło się nawet, że przyjaciel pozostał na noc u niedoszłego właściciela pojazdu. O fakcie tym, podczas rozmowy z siostrą nadmienił zamordowany, co stało się punktem wyjściowym do prowadzonego śledztwa.
Szybko ustalono najbardziej podejrzanego i po upływie niecałych 24 godzin ujęto go pod Rawa Mazowiecką. 
Podejrzany był jednak bardzo sprytny. Jako, że był przyjacielem zamordowanego mógł przebywać w jego domu.  Na każdy z argumentów milicji Marian P. miał swoją odpowiedź. Wkrótce jednak zmienił swoje zeznania i szedł w zaparte, iż w mieszkaniu Władysława K. nigdy nie był i znał go tylko z widzenia, co było wierutną bzdurą. Śledczy, mimo iż od początku podejrzewali Mariana P. nie mieli twardych dowodów. Jednak powoli i metodycznie pętla zaciskała się na szyi Mariana P. Argument o nieprzebywaniu w mieszkaniu przy ulicy Marchlewskiego obalono znajdując odciski całej dłoni podejrzanego w mieszkaniu denata. Wtedy zaczął wymyślać kolejne historyjki, które spowalniały śledztwo. Twierdził np. iż w momencie popełnienia zabójstwa pracował w Warszawie. I rzeczywiście pracował tylko, że pojawił się tam dopiero po południu, co nie dawało mu alibi na cała dobę. Nawet tak oczywisty fakt, jak zakup motocykla już na drugi dzień po zabójstwie próbował wyjaśnić posiadaniem wieloletnich oszczędności. Jednak przy dokładniejszym przeanalizowaniu jego sytuacji materialnej wyłaniał się obraz zapożyczonego i zadłużonego człowieka, który dla 18 tysięcy ówczesnych złotych był w stanie zaplanować i zamordować z zimną krwią przyjaciela. Obraz perfidnego, bezwzględnego, ale i głupiego mordercy wyłonił się z zebranego materiału. Karany już wcześniej za kradzieże morderca otrzymał karę dożywotniego pozbawienia wolności.