Każdy liczący się zakład przemysłowy epoki PRL zarządzał
własnym ośrodkiem wczasowym bądź kolonijnym, gdzie rok w rok rzesze dzieciaków
czy też dorosłych korzystały z tej formy wypoczynku, wyjeżdżając podstawionymi
przez zakład Berlietami, czy Autosanami bądź też koleją do najdalszych zakątków Polski. Niczym
szczególnym i wyjątkowym były trzytygodniowe turnusy, gdzie znaczną część kosztów ponosił
fundusz zakładowy, będący wielkim odciążeniem często bardzo napiętego budżetu
domowego,a dofinansowania na kolonie dla dzieci udzielano nawet w wysokości osiemdziesięciu
pięciu procent.
Same zapisy na kolejny turnus realizowano w wyprzedzeniem często dwu, czy trzyletnim, ale tak po prostu się wtedy żyło. Od wakacji do wakacji. Wielkimi szczęśliwcami były dzieciaki, których choć jeden z rodziców pracował w zakładach. Z jaką wówczas zazdrością, po powrocie z wypoczynku, spoglądały i słuchały wspomnień te dzieci, którym nie dane było cieszyć się ze tego typu zorganizowanych wyjazdów czy to w góry, czy nad morze, choć nad samym morzem ośrodki wypoczynkowe miały tylko wybrane, te najprężniejsze i najbardziej znane zakłady przemysłowe Polski.
Same zapisy na kolejny turnus realizowano w wyprzedzeniem często dwu, czy trzyletnim, ale tak po prostu się wtedy żyło. Od wakacji do wakacji. Wielkimi szczęśliwcami były dzieciaki, których choć jeden z rodziców pracował w zakładach. Z jaką wówczas zazdrością, po powrocie z wypoczynku, spoglądały i słuchały wspomnień te dzieci, którym nie dane było cieszyć się ze tego typu zorganizowanych wyjazdów czy to w góry, czy nad morze, choć nad samym morzem ośrodki wypoczynkowe miały tylko wybrane, te najprężniejsze i najbardziej znane zakłady przemysłowe Polski.
Żyrardowskie dzieci były tymi szczęśliwcami, gdzie z
powodzeniem na arenie polskiej, ale również międzynarodowej prosperował jeden z
większych zakładów przemysłowych, czyli pamiętne Zakłady Lniarskie, choć sama
nazwa zmieniała się z dwuczłonowej nawet na cztero. Kiedy w mieście lub na
lokalnych forach czy fun page’ach wspomina się o czasach PRL-u oraz formach
wypoczynku, pierwsze co przychodzi na myśl to ośrodek kolonijny w Nowym
Śliwnie koło Rewala, który nie tak dawno został sprzedany przez Urząd Miasta w
Żyrardowie. Część rozmarzonych i emocjonalnie związanych z tamtymi czasami, a
także zdegustowanych osób z irytacją w głosie uważa że za bezcen. Abstrahując
jednak od tych dywagacji ośrodek ten corocznie przyjmował trzy turnusy nie
tylko żyrardowskich dzieciaków, zapewniając im wypoczynek i niezatarte przez
bieg czasu wspomnienia.
Otwarty został w roku 1953 jako ośrodek kolonijny Żyrardowskich Zakładów Przemysłu Lniarskiego im. Rewolucji 1905 roku i był największym ośrodkiem w okolicy. W roku 1957 pobudowano na miejscu nową łaźnię, którą ulokowano w starym budynku oraz postawiono oszklony „grzybek” z przeznaczeniem na letnią jadalnię. Dbając o komfort dzieciaków dostarczono nowe materace oraz kołdry. Ponadto odnowiono korytarze, pokoje, a także pomalowano okna i drzwi. Do personelu obsługującego ośrodek kolonijny zatrudniano głównie pracowników żyrardowskich zakładów, którzy zajmowali się dziećmi jako wychowawcy. Kierownikiem w pierwszych latach mianowano pana Kapeusia, zaś za zaopatrzenie i kontakty z tubylcami odpowiadała pani Frankowska. Wszystko było jak w rodzinie. Pokonanie trasy około 600 kilometrów niejednokrotnie zajmowało ponad szesnaście godzin. Dzieci dojeżdżały przemęczone i znużone, ale otoczenie oraz bliskość polskiego morza rekompensowały te niekończące się godziny spędzone w autokarze lub dalekobieżnym pociągu. W początkowych latach funkcjonowania ośrodka korespondencji lokalnej gazety co roku wybierali się nad morze, przeprowadzali wywiady, sondy, aby następnie w dobrej wierze piętnować leniwych wychowawców i pracowników obsługi, z których niektórzy myśleli, żiż przyjechali na wakacje, a nie do pracy.
Początkowo pięć pięknych willi usytuowanych na klifowej skarpie, uznawano za jeden z najładniejszych i najlepiej wyposażonych w ówczesnym województwie szczecińskim. W roku 1960 zbudowano szóstą, założono ogródki jordanowskie z huśtawkami, zjeżdżalniami, drabinkami oraz stojakami gimnastycznymi. Wille ogrodzono siatką drucianą, ponownie wyremontowano pokoje i korytarze, a także zbudowano schody wiodące na plaże. Co roku kolonie odwiedzali notable z miasta oraz dyrekcja zakładów.
Każdy z budynków miał oczywiście swoją własną nazwę oraz indywidualne przypisanie. „Rusałka” przeznaczona była dla starszych dziewczyn, „Fala” dla młodszych dziewczynek ,Świetliczanka” dla starszych chłopców, „Sielanka” dla młodszych chłopców. Była jeszcze „Syrenka” i „Mewa” przeznaczona dla obsługi i kadry.
Pod koniec lat 50-tych w „Świetliczance”, jednej z willi, postanowiono ulokować pracowników zakładów w formie zorganizowanych wczasów. Około osiemdziesiąt osób przybywało na 2-tygodniowe turnusy. Był to jakoby eksperyment, gdyż wczasowicze musieli dostosować się do regulaminów kolonijnych znacznie bardziej rygorystycznych od wczasowych i niejednokrotnie zdarzało się, iż osoby po kilku godzinach wyjeżdżały. Część wpadała również na pomysł przyjazdu za swoimi dziećmi, wprowadzając ogólny zamęt na terenie ośrodka, poprzez permanentne ingerowanie w pracę wychowawców, zwracanie uwagi i przesadną troskę o własne pociechy, toteż proceder ten po kilku latach ukrócono, rezygnując z łączenia kolonii z wczasami.
Niedługo po uruchomieniu ośrodka w Nowym Śliwnie podpisano umowy z innymi zakładami przemysłowymi na terenie Polski wychodząc z niebagatelną kartą przetargową w postaci wymiany pomiędzy zakładami i udostępnianiu części miejsc dla dzieci z innych regionów Polski. W ten oto sposób żyrardowskie dzieci mogły zawierać znajomości z rówieśnikami z Czechowic, czy Bielska Białej. W zamian np. Walcownia Metali Czechowice udostępniła w Szczyrku miejsca dla dzieci z Żyrardowa, w zamian za przyjęcie 190 dzieci na dwóch turnusach. W 1958 roku rozszerzono wymianę i dogadano się z zakładami Lenk z Bielska Białej. W początkowych latach funkcjonowania ośrodka na miejscu dostępny był lekarz, pani Teresa Grot, później zastąpiony zespołem pielęgniarskim. Od 1959 roku, po interwencjach zdegustowanych rodziców dzieci, które przez pierwsze kilka lat nie miały możliwości korzystania z nadmorskiego ośrodka, o tym gdzie i które dzieci pojadą miał decydować lekarz. Również w 1959 roku nastąpiła zmiana kierownictwa ośrodka. Mianowanie otrzymał niezapomniany pan Lech Czerwiński. Zaproponowano również odmłodzenie kadry zatrudniając do opieki nad dziećmi, studentów. Istotne znaczenie w planowaniu wyjazdu oraz pobytu dzieci dotyczyło wyżywienia. Kierownik zaopatrzenia niejednokrotnie, dosłownie stawał na głowie, aby sprowadzić do ośrodka towary deficytowe, o czym rozpisywała się oczywiście lokalna prasówka partyjna podkreślająca przedsiębiorczość kadry, ale również nie mająca obiekcji do krytykowania wad i zaniedbań zastanych na miejscu.
Otwarty został w roku 1953 jako ośrodek kolonijny Żyrardowskich Zakładów Przemysłu Lniarskiego im. Rewolucji 1905 roku i był największym ośrodkiem w okolicy. W roku 1957 pobudowano na miejscu nową łaźnię, którą ulokowano w starym budynku oraz postawiono oszklony „grzybek” z przeznaczeniem na letnią jadalnię. Dbając o komfort dzieciaków dostarczono nowe materace oraz kołdry. Ponadto odnowiono korytarze, pokoje, a także pomalowano okna i drzwi. Do personelu obsługującego ośrodek kolonijny zatrudniano głównie pracowników żyrardowskich zakładów, którzy zajmowali się dziećmi jako wychowawcy. Kierownikiem w pierwszych latach mianowano pana Kapeusia, zaś za zaopatrzenie i kontakty z tubylcami odpowiadała pani Frankowska. Wszystko było jak w rodzinie. Pokonanie trasy około 600 kilometrów niejednokrotnie zajmowało ponad szesnaście godzin. Dzieci dojeżdżały przemęczone i znużone, ale otoczenie oraz bliskość polskiego morza rekompensowały te niekończące się godziny spędzone w autokarze lub dalekobieżnym pociągu. W początkowych latach funkcjonowania ośrodka korespondencji lokalnej gazety co roku wybierali się nad morze, przeprowadzali wywiady, sondy, aby następnie w dobrej wierze piętnować leniwych wychowawców i pracowników obsługi, z których niektórzy myśleli, żiż przyjechali na wakacje, a nie do pracy.
Początkowo pięć pięknych willi usytuowanych na klifowej skarpie, uznawano za jeden z najładniejszych i najlepiej wyposażonych w ówczesnym województwie szczecińskim. W roku 1960 zbudowano szóstą, założono ogródki jordanowskie z huśtawkami, zjeżdżalniami, drabinkami oraz stojakami gimnastycznymi. Wille ogrodzono siatką drucianą, ponownie wyremontowano pokoje i korytarze, a także zbudowano schody wiodące na plaże. Co roku kolonie odwiedzali notable z miasta oraz dyrekcja zakładów.
Każdy z budynków miał oczywiście swoją własną nazwę oraz indywidualne przypisanie. „Rusałka” przeznaczona była dla starszych dziewczyn, „Fala” dla młodszych dziewczynek ,Świetliczanka” dla starszych chłopców, „Sielanka” dla młodszych chłopców. Była jeszcze „Syrenka” i „Mewa” przeznaczona dla obsługi i kadry.
Pod koniec lat 50-tych w „Świetliczance”, jednej z willi, postanowiono ulokować pracowników zakładów w formie zorganizowanych wczasów. Około osiemdziesiąt osób przybywało na 2-tygodniowe turnusy. Był to jakoby eksperyment, gdyż wczasowicze musieli dostosować się do regulaminów kolonijnych znacznie bardziej rygorystycznych od wczasowych i niejednokrotnie zdarzało się, iż osoby po kilku godzinach wyjeżdżały. Część wpadała również na pomysł przyjazdu za swoimi dziećmi, wprowadzając ogólny zamęt na terenie ośrodka, poprzez permanentne ingerowanie w pracę wychowawców, zwracanie uwagi i przesadną troskę o własne pociechy, toteż proceder ten po kilku latach ukrócono, rezygnując z łączenia kolonii z wczasami.
Niedługo po uruchomieniu ośrodka w Nowym Śliwnie podpisano umowy z innymi zakładami przemysłowymi na terenie Polski wychodząc z niebagatelną kartą przetargową w postaci wymiany pomiędzy zakładami i udostępnianiu części miejsc dla dzieci z innych regionów Polski. W ten oto sposób żyrardowskie dzieci mogły zawierać znajomości z rówieśnikami z Czechowic, czy Bielska Białej. W zamian np. Walcownia Metali Czechowice udostępniła w Szczyrku miejsca dla dzieci z Żyrardowa, w zamian za przyjęcie 190 dzieci na dwóch turnusach. W 1958 roku rozszerzono wymianę i dogadano się z zakładami Lenk z Bielska Białej. W początkowych latach funkcjonowania ośrodka na miejscu dostępny był lekarz, pani Teresa Grot, później zastąpiony zespołem pielęgniarskim. Od 1959 roku, po interwencjach zdegustowanych rodziców dzieci, które przez pierwsze kilka lat nie miały możliwości korzystania z nadmorskiego ośrodka, o tym gdzie i które dzieci pojadą miał decydować lekarz. Również w 1959 roku nastąpiła zmiana kierownictwa ośrodka. Mianowanie otrzymał niezapomniany pan Lech Czerwiński. Zaproponowano również odmłodzenie kadry zatrudniając do opieki nad dziećmi, studentów. Istotne znaczenie w planowaniu wyjazdu oraz pobytu dzieci dotyczyło wyżywienia. Kierownik zaopatrzenia niejednokrotnie, dosłownie stawał na głowie, aby sprowadzić do ośrodka towary deficytowe, o czym rozpisywała się oczywiście lokalna prasówka partyjna podkreślająca przedsiębiorczość kadry, ale również nie mająca obiekcji do krytykowania wad i zaniedbań zastanych na miejscu.
„Wyżywienie smaczne. Makaron polewany śmietana z jagodami, z
owoców porzeczki, jagody agrest, czy czereśnie. Cztery syte posiłki, a na nie
zupy warzywne, owocowe. Potrawy mleczne, bułki z masłem, kisiele, budynie,
kakao, pierniki.” Wszystko to w pocie czoła sprowadzano z okolicznych wsi,
gospodarstw, czy targowisk gdzie personel wybierał się na łowy. Rozwijano
również dalej współpracę z innymi zakładami, dzięki czemu do ośrodka
przyjeżdżały dzieci nie tylko z Żyrardowa, ale również Czechowic, Kamiennej
Góry, Lubawki i Mysłakowic.
Teren ośrodka w XX międzywojennym Źródło:FotoPolska |
Mijały lata, a przez ośrodek przewijały się kolejne roczniki żyrardowskich dzieci. Niejednokrotnie kilka razy w swoim życiu lub przez cały okres błogiego dzieciństwa. Zmieniali się wychowawcy, ale ośrodek trwał, choć coraz bardziej odstawał od standardów tak wyposażenia jak i ogólnych warunków bytowania. Budynki jedno i dwupiętrowe, duża stołówka wraz z zapleczem kuchennym. Budynki nieremontowane od lat podupadały, choć nadal oferowały pokoje 2, 3,4 5-osobowe. W ośrodku nadal jednak brakowało natrysków, a mycie w łaźni znajdującej się z „Fali” potocznie zwanej „Krematorium” odbywało się tylko raz w tygodniu. I tak to trwało do 1993 roku, kiedy to Urząd Miasta Żyrardowa wydzierżawił ośrodek od zakładów.
Pod koniec funkcjonowania ośrodka kierowniczką wielu kolonii
była Grażyna Ceglińska, Władysława Łada odpowiedzialna była za administrację,
Wiesława Stan za zaopatrzenie, a Marek Kwiatkowski pełnił rolę instruktora KO. Odbywały
się ogniska, konkursy rzeźby z piasku, Neptunalia, maratony tańca, festiwal
piosenki, konkursy tańca disco, wybory miss i mistera kolonii, noc cudów,
podchody czy dyskoteki. W ramach integracji dzieci robiły herby domów przed
budynkami. Warto wspomnieć, iż w latach 80-tych i 90-tych wychowawcami byli m.in. Wanda Kowalska,
Mieczysława Kalińska, Alicja Kwiatkowska, pani Janiszewska, pani Iwanek, pan Dzwonkowski,
później pani Rusinowska, pani Marzęda, pan Marek Kwiatkowski jako osławiony kaowiec, a także
pan Sławomir Suski.
Ośrodek nadal przyjmował w swoich ścianach kolejne dzieci z czerwonego miasta, ale działo się to wbrew rachunkowi ekonomicznemu, logice i bardziej brały górę chyba względy sentymentalne niż realny stan. Ośrodek, który ostatni raz remontowany był w latach 70-tych XX wieku podupadł na tyle, że od 2006 roku, po inspekcji sanepidu, przestał być klasyfikowany jako ośrodek wypoczynkowy, ale o zgrozo jako noclegownia. I w końcu stało się to co było nieuniknione. Ostatnie kolonie odbyły się w 2015 roku pod znamiennym hasłem "Pożegnanie z Rewalem". W 2016 roku historia zatoczyła koło i po wielu miesiącach prób ośrodek został sprzedany. Jeden z symboli Żyrardowa przestał istnieć.
Dziś na terenie dawnego ośrodka pozostała jedynie zniszczona i zaniedbana willa "Sielanka". Resztę budynków zburzono, a na części ośrodka powstaje nowe osiedle mieszkaniowe. Smutny to widok, zwłaszcza dla tych, którzy wakacje swojego dzieciństwa spędzali przy ulicy Klifowej.
Artykuł ten nie powstałby, gdyby nie pomoc i informacje uzyskane od wielu osób, którym na sercu leży zachowanie w pamięci tamtych beztroskich lat. Szczególne podziękowania kieruję do Gosi Simińskiej, Agnieszki Baładzińskiej, Marzeny Godlewskiej, Beaty Olczyk-Pawlikowskiej, Anny Lewandowskiej, Bożeny Kowalskiej, Jacka Marczaka, Agnieszki Łabenckiej, Radosława Kowalskiego, Edyty Byszuk oraz Henryka Palucha.
Ośrodek nadal przyjmował w swoich ścianach kolejne dzieci z czerwonego miasta, ale działo się to wbrew rachunkowi ekonomicznemu, logice i bardziej brały górę chyba względy sentymentalne niż realny stan. Ośrodek, który ostatni raz remontowany był w latach 70-tych XX wieku podupadł na tyle, że od 2006 roku, po inspekcji sanepidu, przestał być klasyfikowany jako ośrodek wypoczynkowy, ale o zgrozo jako noclegownia. I w końcu stało się to co było nieuniknione. Ostatnie kolonie odbyły się w 2015 roku pod znamiennym hasłem "Pożegnanie z Rewalem". W 2016 roku historia zatoczyła koło i po wielu miesiącach prób ośrodek został sprzedany. Jeden z symboli Żyrardowa przestał istnieć.
Dziś na terenie dawnego ośrodka pozostała jedynie zniszczona i zaniedbana willa "Sielanka". Resztę budynków zburzono, a na części ośrodka powstaje nowe osiedle mieszkaniowe. Smutny to widok, zwłaszcza dla tych, którzy wakacje swojego dzieciństwa spędzali przy ulicy Klifowej.
Artykuł ten nie powstałby, gdyby nie pomoc i informacje uzyskane od wielu osób, którym na sercu leży zachowanie w pamięci tamtych beztroskich lat. Szczególne podziękowania kieruję do Gosi Simińskiej, Agnieszki Baładzińskiej, Marzeny Godlewskiej, Beaty Olczyk-Pawlikowskiej, Anny Lewandowskiej, Bożeny Kowalskiej, Jacka Marczaka, Agnieszki Łabenckiej, Radosława Kowalskiego, Edyty Byszuk oraz Henryka Palucha.
1 komentarz:
Witam,
Nazywam się Magdalena Żukowska i jestem studentka Uniwersytetu Warszawskiego na kierunku Sztuki Społeczne. W ramach mojej pracy dyplomowej chciałabym zebrać wspomnienia oraz pamiątki na temat kolonii w Śliwinie/Rewalu.
W związku z tym chciałabym poprosić o pomoc. Chętnie przeprowadziłabym z Tobą wywiad badawczy. Na pewno dużą pomocą byłoby skontaktowanie mnie z osobami, dzięki którym mógł powstać ten wpis.
Kontakt do mnie: m.zukowska15@student.uw.edu.pl; 695805257
Prześlij komentarz