czwartek, 19 września 2019

Epizod 161 - Tragedia na Piłsudskiego


     XX-lecie międzywojenne w Żyrardowie to okres największej degrengolady i wszechobecnej biedy. Złodziejska działalności francuskich właścicieli fabryki doprowadzała mieszkańców do skrajnych zachowań, do czynów jakich nigdy by się nie dopuścili. Zakłady zwalniały robotników na potęgę, w mieście, mimo organizowania robót publicznych i doraźnej pomocy, ludność cierpiała głód i skrajną biedę. W całą tą sytuację wpisywała się wszechobecna przemoc, złodziejstwo oraz próby zarobienia jakichkolwiek pieniędzy bez względu na sposób i konsekwencje. Czy w tym przypadku była to walka o przetrwanie w mieście biedy? Czy może standardowy sposób zarobkowania "na czarno". Nic nam na ten temat nie mówi "Goniec Częstochowski" z grudnia 1925 roku opisujący poniższą sytuację.

     W ten jakże przerażający obraz Żyrardowa wpisuje się doskonale tragedia rodziny Dawidowskich zamieszkałej przy ówczesnej ulicy Piłsudskiego. Pierwszy i jakże istotny element miał miejsce w połowie 1925 roku, kiedy to zapadł wyrok 5 lat więzienia dla matki trzech mężczyzn. Okazało się, iż pełniąca zawód akuszerki pani Dawidowska celowo i konsekwentnie wykraczała poza swoje umiejętności dokonując niedozwolonych operacji, za co inkasowała pieniądze, dorabiając w ten sposób do niewielkich zarobków swoich synów pracujących w żyrardowskich zakładach. Jakby tego było mało w październiku tego samego roku w tragicznym wypadku zginął jeden z braci, pogrążając rodzinę w żałobie. Ale to dopiero początek tragedii jaka miała spaść na całą rodzinę Dawidowskich.

      Otóż 9 grudnia 1925 roku, wieczorem w fabrycznym mieszkaniu przy tejże ulicy J. Piłsudskiego rozegrał się finalny akt rodzinnego dramatu. Co było powodem bójki pomiędzy dwoma braćmi? Nie wiadomo. Niemniej, mieszkańców zaniepokoiły odgłosy dochodzące z sąsiedniego lokalu. Jako, że rumor nie ustawał, wezwano pomoc. Po dostaniu się do środka okazało się, że na podłodze leży starszy 32-letni brat Władysław. Rzucając tylko okiem widać było, iż jego stan nie napawa optymizmem. Wezwane pogotowie zabrało mężczyznę do szpitala, a młodszego 27-letniego Mariana przesłuchano. Podczas przesłuchania okazało się, iż między braćmi wywiązała się karczemna awantura, od słowa do słowa, aż puściły wszelkie hamulce, jednak młodszy z braci nie wskazał jej powodu. O życie ciężko pobitego starszego brata lekarze walczyli kilka godzin. Niestety obrażenia jamy brzusznej, jak później stwierdzono „pęknięcie opony brzusznej” spowodowane najprawdopodobniej kopaniem leżącego były tak poważne, iż Władysław Dawidowski zmarł w męczarniach w żyrardowskim szpitalu tego samego dnia. Tragedia to niesłychana, kiedy w przeciągu kilku miesięcy cała rodzina rozpada się i pozostaje po niej tylko puste mieszkanie. Tak, cała rodzina, bowiem gdy Marian Dawidowski ochłonął i dotarło do niego jakiego czynu się dopuścił, w skrajnych emocjach targnął się na swoje życie wypijając aż dwie butelki esencji octowej, środka bardzo „modnego” w XX-leciu międzywojennym, używanego do bardzo bolesnego odchodzenia z tego świata. Środka tak łatwo dostępnego i tak skutecznego, iż ponad trzydzieści procent samobójców używało go do popełnienia samobójstwa.
     
     Czy zabójca przeżył? Tego nie wiemy. Niemniej jeśli było to samobójstwo udane, to hańba jaka spadłaby na rodzinę byłaby znacznie większa, niż jeśli jednak jakimś cudem przeżyłby próbę samobójczą. Samobójca wszak piętnował i naznaczał rodzinę na lata, a morderca, w tym wypadku najpewniej skruszony, cóż, zdarzyło się, przepraszam i proszę o najniższy wymiar kary. W końcu czasy były ciężkie.  

Brak komentarzy: