Jeśli Nowe Śliwno kojarzy się w Żyrardowie z kolonistami to
Lucień koło Gostynina nad jeziorem Lucieńskim, a konkretnie niewielka wieś Miałkówek,
to już typowy ośrodek wczasowy wybudowany od podstaw i przeznaczony dla
pełnoletnich mieszkańców ceglanego miasta.
Zbliżał się rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty XX wieku. Już
od kilku dziesięcioleci żyrardowskie dzieci co roku przybywały do niewielkiej,
nadmorskiej miejscowości, dziś zlokalizowanej w obrębie Rewala. To tu zakłady
żyrardowskie posiadały ośrodek kolonijny dla dzieci żyrardowskich robotników.
Nie miały natomiast możliwości wysłania swoich pracowników na zasłużony,
wakacyjny odpoczynek do własnego ośrodka, z tego też względu korzystały w dobrodziejstw innych fabryk. W związku z tym szybko ktoś wpadł na pomysł i przez
pewniej okres na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku
próbowano na terenie nadmorskiego ośrodka kolonijnego ulokować w jednym z
budynków również dorosłych, ale eksperyment ten nie powiódł się z wielu
względów.
Z tego też powodu już na początku lat siedemdziesiątych XX
wieku postanowiono nabyć teren, najlepiej w jakimś uroczym miejscu i tam
pobudować od podstaw typowy ośrodek wczasowy. Niestety reglamentacja produktów
i półproduktów budowlanych oraz problemy z wykonawcą spowodowały, iż dopiero w
czerwcu 1980 roku oddano do użytku pierwszy tzw. „okrąglak”. 6 czerwca tegoż
roku nastąpił długo oczekiwany odbiór techniczny. Pierwsi zostali przyjęci
emeryci i renciści w liczbie sześćdziesięciu osób. Jako, że teren nadal
wyglądał jak teren budowy, dawni pracownicy pomagali przy pracach porządkowych
a w zamian za to, koszt pobytu pokryła Rada Zakładowa. Jak już nadmieniłem w
początkowej fazie czynny był tylko jeden „okrąglak” z dwudziestoma siedmioma
trzyosobowymi pokojami z ogrzewaniem akumulacyjnym, dość niekonwencjonalnym ale
wygodnym dla wczasowiczów, którego zastosowanie miało niestety odbić się
negatywnie na funkcjonowaniu ośrodka w późniejszych latach. Ale tym tematem
nikt się zbytnio nie przejmował w latach osiemdziesiątych. Tuż obok znajdował
się mniejszy „okrąglak” z jadalnią, świetlicą i salami telewizyjnymi. Nadal
jednak istniały palące potrzeby doposażenia kuchni, jadalni oraz pokoi
mieszkalnych. Pierwszą kierowniczką nowopowstałego ośrodka została mieszkanka
pobliskiego Gostynina pani Bożena Kuć.
Jako, że miał to być kompleksowy ośrodek nie tylko
przyjmujący letników w komfortowych warunkach, ale również mniej wymagających
biwakowiczów, wydzielono tam również pole namiotowe. Początkowo użytkownicy
pola biwakowego pozbawieni byli ciepłej wody, ale zostało to szybko poprawione.
Niestety jak to było w PRL-u wszędzie widoczne były niedoróbki. Ot choćby na polu
namiotowym nie wzeszła trawa i ponad sto stanowisk musiało być ulokowane na
surowej ziemi. Również boiska sportowe nie zostały oddane do użytku. Także wodne
atrakcje ośrodka, mimo zatrudnienia już ratowników nie zostały wykończone na
czas, w związku z czym nie było możliwości korzystania u uroków pobliskiego jeziora.
Hangar dla sprzętu nadal nie miał stropu z braku prefabrykatów, a co za tym
idzie nie było również kawiarenki, którą planowano zlokalizować na dachu hangaru. Także
atrakcje wodne, zwłaszcza w początkowej
fazie funkcjonowania nie były w pełni dostępne, ot choćby z powodu nie
ustosunkowania się do poziomu zanieczyszczeń jeziora. Gotowe natomiast było już
molo oraz kilka kajaków do użytkowania przez wczasowiczów.
Z ośrodka w Lucieniu planowano korzystać aż do października
i w każdym sezonie miało to być około pół tysiąca osób, oczywiście bez turystów
indywidulanych przybywających z własnymi namiotami. Nadal nie dokończone jednak były
dwa pozostałe „okrąglaki”, które stały w stanie surowym otwartym i nie wiadomo
było czy i kiedy dostarczone zostaną materiały na ich wykończenie.
Doskonale spuentowano ten stan na łamach „Życia Żyrardowa”.
„Komfort na placu budowy”, gdyż nie dało się ukryć, iż ośrodek to nadal wielki
plac budowy. Mimo, iż cześć terenu odgrodzono parkanem to i tak na tym oddanym
do użytku fragmencie walały się materiały budowlane, zajmując także teren planowanego parkingu. Oddany do użytku pierwszy okrąglak był jednak bardzo
komfortowy. Z własną całodobową ciepłą wodą, centralką telefoniczną i aparatami
na każdym piętrze. Wszystkie budynki połączono zadaszonymi korytarzami co
nadawało wiele komfortu w poruszaniu się po terenie podczas niepogody, choć
zdarzało się przeciekanie sufitu w jadalni. Prestiżu dodawały takie detale jak
kolor okrąglaka, który był identyczny z wystrojem w środku, lniane tkaniny na
ścianach, a sama przeszklona struktura budynku dawała mnóstwo światła. Po kilku
miesiącach udało się oddać do użytku pozostałe „okrąglaki”, pole namiotowe oraz
wszelkie udogodnienia zwłaszcza te zlokalizowane nad jeziorem. Dla lokatorów i
przebywających na wczasach rozpoczął się okres komfortu i wypoczynku, co można
było poświadczyć nawet za granicą, gdyż z roku na rok coraz więcej turystów w
Niemiec czy Rosji korzystało z przyjemności przebywania nad śródlądowym
jeziorem w centrum Polski. Wkrótce, w ramach zajęć fakultatywnych, zaczęto
organizować wycieczki do Płocka i po ziemi kutnowskiej. W sali rekreacyjnej
zainstalowano czarno-biały telewizor oraz szafę grającą, która często jednak
była nieczynna. Kiedy pojawił się kolorowy telewizor oraz otwarto bufet z
ciastkami, czarną kawą i napojami ośrodek odbierany był jako naprawdę
luksusowy. Do tego bogato wyposażona kuchnia dostarczała smakowitych posiłków
wytwarzanych pod batutą szefowej kuchni pani Zofii Piekarskiej.
Część wodna, do której można było się dostać wychodząc
głównym wejściem, następnie przez krótki odcinek lasu sosnowego, początkowo
wyposażona była w dwadzieścia siedem kajaków i dwie łodzie. Wkrótce pojawiły
się rowerki wodne. Niestety kąpielisko z powodu wycieku ropy naftowej zostało
zamknięte w pierwszym roku działania ośrodka. Brały natomiast ryby, a i na
grzyby wielu wczasowiczów się wybierało.
Tak jak w przypadku ośrodka kolonijnego to również fundusz
zakładowy dopłacał do wyjazdów w zależności od zarobków, pokrywając nawet do
70% kosztów. Przez kierownictwo zakładów preferowanym okresem wyjazdów robotników był oczywiście
okres lipca, kiedy to w fabryce remontowano maszyny i spuszczano wodę ze stawu.
Lata 1985-1990 można uznać za szczytowe. Wówczas odbywało
się siedem turnusów rocznie po 270 miejsc na każdym z nich.
Kiedy nadeszły
czasy gospodarki rynkowej ośrodek głównie z powodu braku centralnego ogrzewania
przestał być rentowny. Jednak jeszcze w latach 90-tych oraz na początku XXI
wieku organizowano turnusy wypoczynkowe, ale zaczęto organizować również bale sylwestrowe oraz pobyty noworoczne, co ogłaszano
w lokalnej gazecie. Wynajmowany był również na spotkania służbowe i sporadyczne konferencje
i jeszcze jako tako spełniał swój cel, natomiast po latach zaniedbań i braku remontów, ale głównie z powodu braku centralnego ogrzewania zupełnie nie nadawał się do
dłuższych pobytów, zwłaszcza w miesiącach wiosennych i jesiennych.
Kilkukrotnie wystawiany na sprzedaż w końcu doczekał się zmiany właściciela i od 2017 roku zarządzany jest przez Urząd Gminy w Gostyninie. Dziś jednak to
miejsce opuszczone i skrajnie zaniedbane. Jeszcze niedawno na teren można było
się dostać przez jedną z wielu dziur w ogrodzeniu. Zostały one jednak załatane,a brama wjazdowa
zamknięta na solidną kłódkę. Nie
zmienia to jednak faktu, iż nic już chyba nie uratuje zdewastowanego ośrodka,
który rozsypuje się w oczach. Ogromny i niestety negatywny wpływ miało niezdrowe
zainteresowanie tymże terenem przez pseudo odkrywców opuszczonych miejsc,
którzy tak rozreklamowali ośrodek na swoich profilach i stronach internetowych,
iż stał się on celem wielu "wycieczek". I gdyby tylko przyjeżdżali, fotografowali
i wyjeżdżali. Dodatkowo krok za „turystami” podążyli wandale. W przeciągu dwóch
lat ośrodek z opuszczonego, ale jakby zatrzymanego w czasie stał się areną jak
po przejściu huraganu. To czego nie udało się ukraść lub nie miało wartości
zostało zniszczone. Wybito praktycznie wszystkie szyby, połamano meble,
wyłamano drzwi. Rozprute poduszki i połamane wyposażenie walają się po całym
terenie ośrodka. Materiały ze ścian zerwano, a przepierzenia potraktowano
ciężkimi narzędziami. I jeśli jeszcze kilka lat temu można było mieć nadzieję,
iż urzędnicy w końcu dogadają się i zagospodarują teren, dziś patrząc na
faktyczny stan nadzieja bezpowrotnie zgasła.
3 komentarze:
Wstyd mi że mieszkam w kraju z tymi co zniszczyli infrastrukturę. Nie jestem w stanie pojąć po co tak działali?
Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.
Bardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
Prześlij komentarz