poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Epizod 157 - Złodziejski proceder w żyrardowskiej Roszarni


złodzieje na ławie oskarżonych, źródło:"życie żyrardowa"

    Jesienią 1949 roku, kiedy to kraj z mozołem i powoli zaczynał podnosić się z pożogi wojennej, kiedy to uruchamiano kolejne upaństwowione zakłady przemysłowe, w niewielkim mieście Żyrardowie rozpoczynała działalność zorganizowana grupa przestępcza, która w kolejnych latach dorobiła się znacznych dochodów na kombinacjach i machlojkach. Całe owo „lniane przedsięwzięcie” rozpoczęło się w Zakładzie Roszarniczym, gdzie jeden z pracowników, Henryk Ochman, dobrał sobie za wspólnika Konstantego Stefanowskiego, kiedy przy wieczorowej wódeczce, wpadł na intratny pomysł kradzieży mienia fabrycznego w postaci siemienia lnianego i sprzedawania go lokalnym klientom. Zwerbowano wówczas Matysiaka, Ciećwierskiego i Gołyńskiego, którym to dostarczano produkt. Sam sposób kradzieży stworzony przez przestępców też był nad wyraz śmiały i pomysłowy. Otóż ich system składał się z czterech sprytnych działań, które wymienia dziennikarz lokalnej gazety. Do swojego przestępczego procederu używali fabrycznego wentylatora wyrzucającego śmieci na podwórze. Pomysłowi złodzieje mieszali siemię z nieczystościami i w ten sposób wyrzucali je poza halę. Drugim sposobem było działanie „na głupka”. Ot po prostu wynosili czyste siemię na zewnątrz i „upłynniali”. Jeszcze większą bezczelnością było wrzucanie czystego siemienia do wentylatora i aby więcej go wypadało poza halę to podkręcano obroty agregatów powietrznych. W ten sposób produkt wyrzucany był  na zewnątrz, gdzie trafiał bezpośrednio do „odbiorców”. Wkrótce "przedsiębiorczy" złodzieje wciągnęli do spółki nowego pracownika roszarni, Mariana Jankowskiego, który po jakimś czasie zostaje awansowany na stanowisko przewodniczącego agregatów i doskonale dopasowuje się do działań szajki, kradnąc na każdym z worków około 10 kg produktu. Następnie w jeden z już opisanych sposobów wynosił produkt z fabryki. Nie minęło wiele czasu i dołączył do nich kolejny amator cudzego mienia, Stanisław Leczkowski, kolejny z przewodniczących agregatów, stanowiska prestiżowego, ale i bardzo odpowiedzialnego.

      Złodzieje tak poczuli się pewnie i swojsko w tym procederze, że zaczęli przesadzać w ilością kradzionego mienia. Zaczęło to zwracać uwagę pozostałych robotników, zwłaszcza z hali agregatów. Tym najbardziej wścibskim i ciekawskim grożono jednak pobiciem, a dodatkowo wykorzystując swoje stanowiska w zakładach straszono wyrzuceniem z pracy w razie złożenia donosu. Złodziejski proceder trwałby zapewne nadal, gdyby nie działanie jednej z robotnic z agregatów – Julii Wiśniewskiej, którą złodzieje próbowali zwerbować, a gdy odmówiła udziału z grupie przestępczej, zastraszano. Mimo gróźb kierowanych przez Stefanowskiego, Wiśniewska zgłosiła ten wieloletni złodziejski proceder władzom. W ten oto sposób położono kres przestępczej działalności.

     W toku przeprowadzonego śledztwa okazało się, że skradzione zostało około 191 ton siemienia lnianego na ogromną sumę ponad 650 tysięcy złotych. Aby uzmysłowić ogrom tej kradzieży warto przytoczyć, iż roczne zarobki robotnika roszarni wynosiły około 6 tysięcy złotych. Jako że skradziono mienie o znacznej wartości rozprawa odbyła się w trybie doraźnym w Żyrardowie. Podczas przesłuchań oskarżeni zrzucali na siebie winę lub jak Leczkowski deprecjonowali swój udział, twierdząc, że brali tylko łapówki za wpuszczanie wieśniaków na teren zakładów, a do kradzieży nie przykładali ręki, a dodatkowo również hojnie dzielili się swoimi łapówkami z innymi, także zarabiali na tym niewielkie kwoty. Sąd jednak nie uwierzył w te naiwne kłamstwa. Czynnikiem dodatkowo obciążającym złodziei był czas dokonania kradzieży. Kiedy to państwo podnosiło się z kolan, kiedy to każda złotówka miała ogromną wartość, kiedy to każdy musiał przykładać się rzetelnie do odbudowy kraju po wyniszczającej wojnie, oni zrobili sobie własny folwark i prywatny biznes na publicznych, czyli społecznych dobrach.

       Sąd nie był litościwy dla złodziei. Oskarżeni dopuścili się ciężkiego przestępstwa wobec kraju, społeczeństwa i współpracowników i kara musiała być również dotkliwa. Mimo zapewnień obrony, że nawet niewielka kara nauczy ich pokory i umożliwi uczciwy powrót na łono społeczeństwa sąd skazał Henryka Ochmana, Konstantego Stefanowskiego oraz Kazimierza Matysiaka na dożywocie z pozbawieniem praw obywatelskich za zawsze. Stanisław Leczkowski otrzymał 15 lat ciężkiego więzienia oraz pięcioletni okres pozbawienia praw obywatelskich. Jana Gołyńskiego oraz Jana Ciećwierskiego sąd skazał na 12 lat pozbawienia wolności oraz 5 lat pozbawienia praw publicznych, natomiast Mariana Jankowskiego na 8 lat więzienia i 4 lata pozbawienia praw publicznych.

Wkrótce na podstawie amnestii zmniejszono kary Gołyńskiemu i Ciećwierskiemu, co nie zmienia faktu, iż były to kary drakońskie i ogromnie bolesne dla oskarżonych, ale państwo w dobie odbudowy nie mogło postąpić inaczej. Takie kary musiały być przykładne i nagłośnione, aby wybić z głowy innym cwaniakom podobne sposoby wzbogacenia się na państwowych pieniądzach.     

czwartek, 22 sierpnia 2019

Epizod 156 - Zbrodnia na Mireckiego


Siedemdziesięciojednoletniej emerytki nikt nie widział od kilku dni. Według późniejszej opinii sąsiadów rodzina niezbyt często odwiedzała panią Józefę, mieszkankę domu przy ulicy Mireckiego 62. Taki stan rzeczy oraz świadomość, iż często również sąsiedzi widują się co kilka dni, znacząco wpłynęła na odłożenie w czasie rozwiązania zagadki śmierci starszej pani Józefy Cieślak.
Sprawa rozpoczęła się jak wiele takich spraw. Po kilku dniach bez kontaktu z sąsiadką, zaniepokojeni mieszkańcy budynku przy ulicy Mireckiego 62 powiadomili żyrardowską komendę Milicji Obywatelskiej, iż od jakiegoś czasu nikt nie widział Józefy Cieślak, samotnie mieszkającej starszej pani.
Po przybyciu na miejsce milicjanci próbowali nawiązać kontakt z lokatorką przez zamknięte drzwi, ale bezskutecznie. W związku z tym podjęto jedyną słuszną decyzję i wyważono drzwi. Interweniujących milicjantów jak i ciekawskich sąsiadów od razu uderzył nieprzyjemny zapach. W mieszkaniu panował ogromny bałagan, na podłodze porozrzucane zostały części garderoby, a drzwi starej, drewnianej szafy stały otworem, na łóżku zaś spod grubej warstwy pierzyny wystawał czubek głowy, jak się wkrótce okazało pani Józefy. Zakrywając dłonią usta milicjanci weszli do środka odsłaniając ciało. Kobieta leżała z rękami nienaturalnie podłożonymi pod siebie, a na szyi można było zauważyć zawiązaną ciasno chustkę. Milicjantom od razu rzuciła się w oczy ewentualność popełnienia przestępstwa dlatego też wezwani zostali śledczy. Niestety w skutek posuniętego rozkładu sekcja zwłok nie dała jednoznacznej odpowiedzi co do przyczyn śmierci denatki, w związku z czym nie było podstaw do postawienia komukolwiek zarzutów, ale również wszczęcia postępowania, w związku z czym po krótkim czasie śledztwo umorzono.
Minęły kolejne dwa lata i jak w wielu tego typu sytuacjach o wszystkim zadecydował przypadek. Otóż milicjanci aresztujący za jakąś kradzież dwóch złodziei wpadli przy okazji na trop rozwiązania zagadki sprzed lat, śmierci pani Józefy Cieślak. Otóż w toku prowadzonego śledztwa udało się ustalić, iż jeden z aresztowanych jest blisko spokrewniony ze zmarłą przed dwoma laty mieszkanką domu przy ulicy Mireckiego 62, tą której naturalna śmierć nie do końca przekonywała niektórych śledczych.  Podpytując i drążąc temat milicjanci szybko dowiedzieli się o nagłym wzbogaceniu się siostrzeńca zmarłej, a po powiązaniu faktów, iż w mieszkaniu denatki nie znaleziono żadnych kosztowności, o których to zmarła często opowiadała w towarzystwie sąsiadów i znajomych, szybko skojarzono fakt ich zniknięcia z nagłym wzbogaceniem się aresztowanych. Wystarczyło tylko odpowiednio mocno  przycisnąć młodzieńców.

W toku postępowania i przesłuchań szybko ustalono przebieg wydarzeń i w końcu sprawiedliwości stało się zadość. Jak się okazało Tadeusz Nowakowski będący siostrzeńcem Józefy Cieślak podczas jednej z rozmów z dobrym kolegą Janem Góreckim napomniał o fakcie posiadania przez swoją ciotkę biżuterii o znacznej wartości. Zadziałał tu pewnie efekt kumulacji, który spowodował, że Górecki pewny szybkiego wzbogacenia się postanowił namówić Nowakowskiego do, jak mu się wydawało prostej i szybkiej kradzieży. Niepełnoletni wówczas przestępcy łatwo dostali się do ofiary wykorzystując rodzinne koligacje, a będąc już w mieszkaniu przewrócili ją na podłogę i najzwyczajniej w świecie udusili używając do tego chusty, która już na początku zwróciła uwagę śledczych. Położyli następnie ciało zamordowanej na kanapie, przykryli pierzyną i splądrowali mieszkanie zabierając 50 tysięcy złotych. Czy planując rozbój od razu zakładali morderstwo? Nie wiemy.
W toku prowadzonego śledztwa uzyskano opinie biegłych psychiatrów, którzy ustalili, iż Nowakowski w momencie popełnienia przestępstwa był niedojrzały psychicznie i w jego przypadku zastosowano nadzwyczajne złagodzenie kary wymierzając mu 14 lat więzienia, natomiast Góreckiego jako niepełnoletniego potraktowano łagodnie skazując na 15 lat.

niedziela, 4 sierpnia 2019

Epizod 155 - Wyrok na Arno Dachsa


Arno Dachs
Teklinów jako wieś zaludniona w większości przez Niemców była podatnym gruntem na powstawanie antypolskich spisków, czy grupy V kolumny, która w przededniu wojny uaktywniła
się, wykorzystując pobliską garbarnię jako miejsce spotkań. Jednym z najgorliwszych nazistów w Żyrardowie był niejaki Arno Hugon Dachs, który przewodził zebraniom i potajemnym spotkaniom, a po wybuchu II wojny stał się gaulaiterem Żyrardowa. Jako rodowity Żyrardowianin znał doskonale miasto oraz ludzi w nim mieszkających, co pozwalało mu bezbłędnie wskazywać osoby podejrzane, nawet jeśli byli to jego znajomi. Przewodził w brutalności i aktywności, co stawiało go na wysokim
miejscu w hierarchii lokalnej komórki NSDAP.
Ale jaki związek ma z ulicą Bracką?
Zasadniczy, a nawet życiowy. Otóż znienawidzony Dachs został potajemnie zastrzelony na tejże ulicy na wysokości domu Loppego. Wyrok został wykonany przez dwójkę młodych bojowników GL, Jodłowskiego i Mińkowskiego. Arno Hugon Dachs będąc kuzynem Schmidtów mieszkał w poblizu
ich garbarni skąd dojeżdżał codziennie do pracy w Zakładach Żyrardowskich właśnie ulicą Bracką. To tam zaczaili się na niego bojówkarze. Mińkowski, udając, że zawiązuje buty przystanął na mostku nad rowem burzowym , a Jodłowski ukrył się w żywopłocie koło domu Loppego. Tam zaatakował
„Niemca” i oddając dwa strzały położył go trupem. Istotne znaczenie miała rozsiana po mieście plotka, jakoby Dachs skonfliktowany był z wujkami w sprawie podziału zysków z garbarni, co odsuwało podejrzenia od wykonawców wyroku. Mimo przeprowadzonego śledztwa, a nawet przesłuchań Schmidtów, nie udało się ustalić sprawców. Jedyne co mogli dla niego zrobić, to wyprawić mu uroczysty pogrzeb z honorami. Żyrardów pozbył się kolejnego nadgorliwego
Dom, gdzie mieszkał Arno Dachs
nazisty, a ulica Bracka wpisała się, na przekór lokalnym podziałom narodowościowym, na karty miejscowej historii, jako miejsce gdzie sprawiedliwość dosięgła kata. Arno Dachs był synem Hugo Dachsa i Anny Marii Woźniak. Rodzina mieszkała w pobliżu garbarni Schmidtów. W roku 1937 19 sierpnia wziął ślub z Johanna Gitzbrecht. O nieznanych dotychczas faktach z życia Dachsa
dowiadujemy się od Klausa Bertrama.  Johanna Gitzbrecht była wszak córką Adolphy Kolewe,
czyli kuzynką ojca. Przed  wojną rodziny te spotykały się dość często. Arno Dachs studiował chemię w Darmstadt gdzie nawiązał kontakty z narodowcami z NSDAP. Po powrocie jego charakter uległ całkowitej przemianie. Przekonania Arno i jego zaślepienie nazizmem oddzieliły go od rodziny, którą siłą zmuszał do wstępowania m.in. do Hitlerjugend niszcząc i tak już wątłe więzy rodzinne.
Śmierć Dachsa z rąk Jodłowskiego w 1943 roku tylko na chwilę przyniosła ulgę. W zbiorach  rodzinnych pozostało tylko jedno, ale za to jak wymowne zdjęcie Arno Dachsa. Adolpha Gitzbrecht
niestety zapłaciła za błędy i bestialstwo Arno umierając w obozie przejściowym w Potulicach 4
września 1948 roku.