wtorek, 25 listopada 2014

Epizod 102 - Wilczy Kierz, czyli dzisiejsze targowisko

        Od ponad 80-lat targowisko miejskie przyciąga niezliczone  tłumy kupujących. W dzisiejszych czasach stało się kolejnym miejscem stałej pracy dla szerokiej rzeszy żyrardowskich handlarzy, którzy niestrudzenie, spędzają codziennie wiele godzin próbując upłynnić oferowane przez siebie dobra. Mało kto jednak  jeszcze pamięta, iż dawnymi czasy jedynymi dniami targowymi była środa i sobota, kiedy to długie kolumny wozów kierowały się nieprzerwanie na „Wilczy Kierz”, dawne mokradła zamienione właśnie na dzisiejszy rynek. Ale po kolei.
     Poprzecinany niewielkimi strumykami i rzeczkami, a w wielu miejscach podmokły. Taki był wówczas teren obecnego Żyrardowa. Stopniowo, kolejne trzęsawiska i mokradła wysychały bądź były niwelowane przez poszerzających kolejne połacie gruntu nowych gospodarczy. Nie inaczej miała się sprawa z dzisiejszym targowiskiem, które jeszcze pod koniec XIX wieku stanowiło zwarty i jednorodny obszar, zupełnie nieprzystosowany do jakiegokolwiek zagospodarowania, jednym słowem - nieprzyjazny.
Wilczy Kierz, czyli teren ograniczony dawnymi ulicami, Familijną, Wilczą (dzisiejszą Karola Doczkała) oraz Smoczą.
      Kępy sitowia, trzęsawiska i mokradła, a gdzieniegdzie wystające ponad teren olszyny. Sama nazwa zapewne została nieprzypadkowo nadana i posiadała swoje znaczenie. Dziś jednak zatarło się w pamięci żywych i odmętach historii. Może to od wilczych jagód, których niezliczone ilości rosły na Wilczym Krzu? Przynajmniej taka tezę wysunął Maciej Twardowski. Wielce prawdopodobne. Pewnikiem natomiast jest to, iż Wilczy Kierz robił wówczas za lokalną wylęgarnię wszelkiego robactwa, ze szczególnym wskazaniem na komary.
      Wilczy Kierz był miejscem strasznym, ale i magicznym. Jako, że rzadko się tam zapuszczano, obrósł przeróżnymi legendami. Ot choćby taką, jakoby niejeden pijak skończył swój marny żywot skracając sobie drogę przez trzęsawisko. Natomiast jako niezaprzeczalny pewnik traktowano wówczas fakt, iż utonął tam koń wraz z całym wozem.
wycinek planu Żyrardowa z 1926 roku

     Z resztą same nazwy otaczających do ulic dają nam do myślenia o stosunku emocjonalnym ówcześnie żyjących do tego zdradliwego terenu.
    Wilczy Kierz powoli, acz konsekwentnie wysychał i zarastał coraz to trwalszą roślinnością. Fakt ten został naturalnie wykorzystany i szybko zagospodarowano teren. W latach 30-tych XX wieku obszar ten wyrównano wykorzystując do tego celu bezrobotnych, których do tego zadania zatrudnił Magistrat, organizując roboty publiczne. Zasypano i wyrównano go używając piasku dowożonego zza cmentarza, z "brzezinki". Aby prace przebiegały sprawniej wybudowano tymczasową kolejkę wzdłuż ulic Środkowej, Familijnej i Ossowskiego. Tak oto oficjalnie teren dawnego trzęsawiska przestał istnieć. Nim jednak owe prace zostały wykonane, wyschnięty teren Wilczego Krzu już w latach 20-tych XX wieku wykorzystywano jako targ bydlęcy.        

piątek, 14 listopada 2014

Epizod 101 - Od tego się wszystko zaczęło - Stara Przędzalnia

      Dumnie wznosząca się ponad niskim, szedowym dachem dawnej tkalni, spogląda swoimi oczami na roztaczający sie pod nią plac Jana Pawła II. Przerobiona na nowoczesne lofty oraz ciągi "sieciówek" swoim frontem przyciąga wzrok, będąc symbolem i pamiątką minionych lat, lat wielkiego prosperity, kapitalistycznych właścicieli, miejscem pracy tysięcy dawnych osadników szukających szczęścia w ówczesnej oazie przemysłowej, wyrosłej praktycznie w szczerym polu, a ściślej puszczy, tuż przy gościńcu łączącym odległy Mszczonów z Wiskitkami i dalej z Sochaczewem.

"A.D. 1829 - STARA PRZĘDZALNIA"

       Symbol Żyrardowa. Ale czy ten oto rok, górujący nad placem, można traktować jako rzeczywisty moment powstania. Niekoniecznie. 
       Zgodnie z ogólnie dostępnymi annałami możemy łatwo stwierdzić, iż widniejąca na przędzalni data nie jest jednoznaczna i oczywista. Fakt, 24 czerwca 1829 roku zawiązano w Warszawie Towarzystwo Wyrobów Lnianych. 15 lipca tegoż samego lata (chodzi oczywiście o porę roku) na łamach "Gazety Warszawskiej" ogłoszono "Projekt założenia przędzalni lnu i tkalni płótna na machinach" - na wynalazku de Girarda datowany na 1 lipca. Również tego samego roku uruchomiono w Marymoncie eksperymentalną przędzalnię lnu będącą protoplastą "naszej".


       Wszystkie jednak znaki na niebie i ziemi, a dokładniej na papierze wskazują, iż budowę starej przędzalni rozpoczęto dopiero po dacie 9 sierpnia 1830 roku, kiedy to spisano akt założenia Fabryki Przędzalni Lnu. Zanim jednak budowa nabrała odpowiedniego rytmu i należytego rozpędu, wybuchło powstanie listopadowe. Prace na kilka lat zostały zamrożone. Dopiero w 1832 roku wznowiono działania tak na terenie starej przędzalni jak i domów mieszkalnych dla tkaczy, używając pod budowę cegieł i drewna dostarczanego przez Henryka  Łubieńskiego, a także korzystając z odpowiedniego dokapitalizowania z Banku Polskiego, o które postarał się Karol Scholtz.
      Sam plan budowy to dzieło wybitnego warszawskiego architekta Jana Jakuba Gay'a, twórcy m.in. siedziby Banku Polskiego na Placu Bankowym w Warszawie, spichlerza nad Narwią w Nowym Dworze Mazowieckim, cerkwi św. Aleksandry w Stanisławowie oraz pierwszego, żyrardowskiego dworca kolejowego. Wedle panującej wówczas gigantomanii stworzył dzieło same w sobie. 
Ogromny 4-kondygnacyjny budynek spełniał wszelkie nowoczesne zasady budowli przemysłowej. Kolos, o gigantycznej jak na owe czasy kubaturze 30 tys. m. kw. całkowicie zdominował otoczenie. Ale przecież o to chodziło. Ogromny na zewnątrz, wewnątrz aż przytłaczał, zwłaszcza nieprzygotowanych na to nowo przybyłych osodników przywykłych do minimalizmu i ciasnoty. 15 metrów szerokości i aż 108 długości pozwalało na zagospodarowanie drewnianej podłogi dwoma rzędami maszyn. Strop głównej hali wspierało 29 masywnych filarów, a na kolejne kondygnacje prowadziły dwie klatki schodowe. Dach tego kolosa pokryty został dachówką karpiówką. Budynek posiadał jeden większy komin oraz dwa mniejsze. W głównym została zamontowana "świstawka" która przez kolejne dziesięciolecia wyznaczała rytm dobowy żyrardowskich robotników. Pierwotnie miejsce dzisiejszej postfabrycznej hali tkalni zajmował skwer, który otwierał przestrzeń na powstały wkrótce plac.
      Uruchomienie fabryki nastąpiło 24 lipca 1833 roku, a pierwszym dyrektorem mianowano Pawła Arndta. Szybko jednak, bo już w 1834 roku, powołano głównego administratora fabryki, którym został Tadeusz Łubieński, proboszcz wiskickiej parafii oraz brat Henryka Łubieńskiego. Interesy rodzinne zostały zabezpieczone, uświadamiając nam jednocześnie z jaką nieufnością odnosili się Łubieńscy do fachowców, de Girarda oraz Arndta.
Jaki finalnie skutek przyniosło rodzinne zarządzanie firmą każdy wie. I niech podsumowaniem pozostaną legendarne słowa oceniające lata zarządu Łubieńskich i Lubowidzkiego, iż  "Z nich żaden na fabrykach się nie znał. Ulegli wyższemu nadchnieniu".     
  

piątek, 7 listopada 2014

Epizod 100 -Dom zarządcy parku z oranżerią w tle

       Pięknie odrestaurowany parterowy domek. Tak podobny do innych reliktów ery fabrycznej, a jednak zupełnie inny. Unikalny. To, co go odróżnia to „mur pruski”, konstrukcja niespotykana  w mieście. 

    Wykupiony na własność w 1996 roku przez jedną z rodzin doczekał się w końcu pilnego i naglącego remontu. Opłaciło się. Dziś pozostaje jednym z najgustowniejszych domów jednorodzinnych w Żyrardowie. 
    Historia jego powstania sięga lat 1883-1884 kiedy to został wybudowany i przysposobiony na biuro zarządcy parku. Różnił się on znacznie od dzisiejszego stanu. Pod koniec XIX wieku funkcjonował jako piętrowy budynek z bogato zdobioną drewnianą nadbudową oraz zwieńczony stromym dachem wykonanym z dachówki cementowej. Zwano go potocznie „willą Zakopianką”. Jak na ironię losu budynek w stanie praktycznie nienaruszonym przetrwał oba światowe konflikty, służąc nawet jako punkt zborny żołnierzy AK. Również czasy upaństwowienia, kiedy to został oddany w zarząd Zakładom Lniarskim nie wpłynął znacząco na pogorszenie jego stanu. Dopiero pożar z 1961 roku, który wybuchł na piętrze, niszcząc je praktycznie doszczętnie , spowodował podjęcie trudnej decyzji o nie odtwarzaniu zniszczonej kondygnacji, stając się wówczas budynkiem parterowym.
  Wtedy oto, w połowie lat 60-tych XX wieku zarząd nad budynkiem przejęło miasto, rozpoczynając bardzo szybki proces destrukcji zabytku. Nie uważając za konieczne przeprowadzanie chociażby podstawowych prac konserwatorskich, stan jego dramatycznie się pogarszał. I zapewne podzieliłby los wielu innych budynków będących pod zarządem Urzędu Miasta, gdyby nie wspomniana rodzina, która odrestaurowała go tchnąc w jego mury drugie życie.

    Niestety nie miał aż tyle szczęścia sąsiadujący z willą budynek dawnej oranżerii.  Kilkanaście lat później, w latach 1899-1903, na tyłach „pruskiego domku” wzniesiony został parterowy budynek z mansardowym dachem, jakże charakterystycznym dla innych ówcześnie budowanych domów, ot choćby „pałacyków”. Charakterystyczne półkoliste drzwi oraz okna nadawały budowli wyjątkowy charakter. Przekraczając drzwi wejściowe gość wstępował do całkiem sporego pomieszczenia stanowiącego centrum oranżerii. W kierunkach południowym i wschodnim wyrastały dwie identyczne szklarnie, gdzie uprawiano wiele gatunków rzadkich roślin. Jeszcze w latach 70-tych XX wieku budynek przedstawiał się w zupełnie przyzwoitym stanie, choć nie spełniał już swojej pierwotnej funkcji. 
   Dziś po oranżerii nie pozostał żaden ślad. Budynek stopniowo, acz konsekwentnie zapadał się w sobie. Bez żadnego nadzoru oraz jakichkolwiek prac konserwatorskich finalnie zniknął z krajobrazu Podlasu. Piękne, nowoczesne bloki mieszkalne oraz zadbany trawnik zajęły miejsce zabytkowej oranżerii, którą dziś możemy z nostalgią podziwiać jedynie na dawnych fotografiach.