Epizod 98 - Jak na naszych oczach giną zabytki - areszt carski przy ulicy Bolesława Limanowskiego
Wciśnięty
gdzieś pomiędzy nowoczesne bloki, a zabytkowe domy robotnicze. Mimo, iż
usytuowany dziś praktycznie w centrum miasta, z dnia na dzień staje się
coraz mniej widoczny. Dobudowany od strony zachodniej
postsocjalistyczny garaż oraz zwisające rzędami sznury z wysychającą
bielizną. Od czasu, gdy nad większą częścią zawalił się dach, a ściana
boczna pękła otwierając
jego czeluści dla przypadkowych przechodniów, historia zaczęła zapisywać
karty
zupełnie przyziemnymi ale systematycznymi zdarzeniami, doprowadzającymi
powoli
do jego całkowitej destrukcji. Przyroda i żywioły wzięły sprawy w swoje ręce.
Wcześniej jednak proces ten
zapoczątkowany został przez okolicznych opijusów,
którzy upatrzyli sobie jego cztery ściany jako doskonałe miejsce do
organizowania libacji alkoholowych i dopiero zawalenie się drewnianego
stropu
oraz przerobienie jego części na graciarnię oraz komórki, przerwało ten
barbarzyński proceder profanacji miejsca upamiętniającego historię
żyrardowskich robotników, walczących o wolność, godną pracę oraz poprawę
swojego
jakże ciężkiego bytu początków XX wieku.
Dziś jednak mało kto pamięta,
jaką rangę historyczną ma to miejsce i ten walący się,
niepozorny budynek.
Historia powstania aresztu carskiego sięga roku 1899, kiedy to został on wybudowany przy ulicy Długiej tuż za
ostatnimi fabrycznymi domami, w niewielkiej odległości od siedziby wójta
mieszczącej się przy ulicy Teklinowskiej, dziś Ludwika Waryńskiego. Lokalizacja nie
była przypadkowa. Jak najdalej od Osady, niewidoczny dla żyrardowskich
robotników. A dalej tylko pola, mokradła i odległy cmentarz.
Od samego
początku miał on ściśle przypisaną rolę. Przetrzymywano w nim
aresztantów. Głównie prowodyrów i uczestników nasilających się strajków
robotników żyrardowskich zakładów oraz Rewolucji 1905. Zwykle
krótkoterminowo, których
następnie albo wypuszczano, albo przewożono do Warszawy m.in.
Cytadeli. Cały areszt składał się z czterech maleńkich celi. Podłoga
wybrukowana została kocimi łbami, a w każdym z pomieszczeń znajdowało
się jedno niewielkie
okienko zabezpieczone grubymi stalowymi prętami. A do tego
solidne metalowe drzwi z judaszem.
Na naszych oczach znika kolejny zabytek. A tak niewiele potrzeba, aby go
uratować. Nie ma on przecież kubatury Resursy czy Kantoru. Jego odrestaurowane
nie jest związane z poniesieniem wielomilionowych kosztów, a jego wartość
historyczna wydaje się nieznacznie mniejsza niż wymienionych żyrardowskich
kolosów. Ba, przecież to praktycznie rówieśnik Kantoru, czy Kościoła Karola
Boromeusza, a starszy brat Domu Ludowego. A to że niepozorny i
niereprezentacyjny?
2 komentarze:
Szkoda że popada w ruinę, chociaż broni się dzielnie. Mocny, kraty opierają się złomiarzom.
Już widzę oczyma wyobraźni, jak obecny prezydent i kandydat do rady powiatu w nadchodzących wyborach (dla potomnych dodam, z rzekomymi zarzutami za jazdę pod wpływem alkoholu), przecina wstęgę odrestaurowanego aresztu :)
p. michalak
Prześlij komentarz