Wraz z nadejściem ery "francuskiej hieny" Żyrardów stopniowo i konsekwentnie zapadał się i pogrążał w coraz większej biedzie i nędzy.
Pierwszowojenny spekulant, który majątku dorobił się na dostawach dla wojska, a "zasłynął" z niezrealizowanej umowy na dostarczenie papy dla rządu austriackiego za co przyjął 1 mln marek. Wojna się skończyła, odbiorca poniósł sromotną klęskę, a przebiegły Boussac wykorzystał sytuację i materiałów nie dostarczył.
Również później, będąc w posiadaniu tylko częściowego pakietu akcji zakładów żyrardowskich, uknuł przebiegły plan upłynnienia zablokowanych papierów wartościowych, papierów, które powinny aż do 1928 roku pozostać nietknięte. Poprzez podstawione osoby nielegalnie wprowadził je do obrotu i korzystając z usług zwerbowanych osób nabył je. Tym oto sposobem stał się posiadaczem i władcą całego Żyrardowa.
Rządy swoje rozpoczął od uzależnienia fabryki od swoich francuskich spółek. W prosty sposób sprowadzał ze swojej ojczyzny tkaniny, oczywiście bawełniane, zaopatrywał je w metki "Żyrardów" i sprzedawał jako nasze.
W pierwszych latach swojej grabieżczej działalności nie zwracał uwagi na siebie nagłymi zwolnieniami, ale sprytnie skrócił czas pracy tylko do trzech dni roboczych, oczywiście proporcjonalnie obcinając wynagrodzenia. A to był dopiero początek.
Czujący się coraz pewniej Boussac już w 1925 roku podpisał umowę z Zakładami ustalając w niej, iż jego francuskie firmy będą jedynymi dostawcami bawełny do Żyrardowa i to na kredyt. Jeśli jednak zakłady będą chciały nabywać z innych źródeł, Francuzi muszą wyrazić na to zgodę. Istna farsa. Jakby tego było mało, każda dostawa miała być kredytowana niewytłumaczalnym 18% kredytem, z czego 12% szło dla Societe de Comptoir de I'industrie Cotonniere, a pozostałe 6% dla drugiej jego spółki, czyli Societe des Manufactures de Semones. Znamiennym faktem jawnego wyzyskiwania żyrardowskiej manufaktury było rynkowe funkcjonowanie tylko 7% oprocentowania takich pożyczek. Len odchodził w zapomnienie, a Żyrardów zalewały tony afrykańskiej bawełny.
Wkrótce sporządzona została kolejna na pomoc techniczną i handlową bez jasnego sprecyzowania czego ma dotyczyć. I tu, kolejne 2% wartości sprzedanych towarów, wypływały do Francji. Aby czuć się pewniej i bezpieczniej zwolniono polskich dyrektorów i ściągnięto obcokrajowców oczywiście za dużo wyższe pensje. Kolejnym przykładem skrajnej bezczelności Boussac'a było zakupienie od samego siebie wzorów tkanin o wartości kilkuset złotych za niebagatelne setki tysięcy.
Zakłady Żyrardowskie przestały być dochodowe, a co za tym idzie nie wykazywały dywidendy, którą trzeba by było dzielić się z pozostałymi akcjonariuszami. A nawet gdy przedsiębiorstwo zysk wykazało, to i tak większościowy udziałowiec decydował o jego przeznaczeniu.
Pomysłowość "hieny" nie miała granic. Przysyłano w eksportu surowiec gorszego gatunku w ilościach grubo przekraczających zapotrzebowanie, po czym zwracano go płacąc odszkodowanie firmom francuskim.
Sytuacja stawała się coraz dramatyczniejsza. Kiedy zapadła decyzja o reorganizacji i racjonalizacji produkcji, 22 lipca 1926 roku wśród robotników wybuchnął strajk. Sytuacją panująca w Żyrardowie w końcu zainteresował się sąd. 2 sierpnia fabryka została zamknięta z sądowym nakazem zwrotu 426 tysięcy franków, które państwo przeznaczyło na odbudowę po pierwszowojennych zniszczeniach. Boussac jednak nie z takimi graczami dawał sobie radę. Oczywiście zgodził się na zwrot zastrzegając jednak, iż w związku z tym zmuszony jest zredukować stan załogi. Władze, aby zakończyć lokaut przeprowadziły szereg spotkań z robotnikami. A Boussac czekał. Spokój jego był zagwarantowany wcześniejszym wyprodukowaniem zapasów, a gdy we wrześniu się skończyły postanowił częściowo uruchomić fabrykę i swoje osiągnął. Zatrudnienie spadło z 6 do 3 tysięcy. Dodatkowo, zgodnie z duchem racjonalizacji, jeden robotnik od tej chwili miał obsługiwać cztery miast dwóch krosien. Ruchy Boussaca spowodowały gwałtowny wzrost bezrobocia w mieście, a co za tym idzie dramatycznego spadku wpływów z podatków. Żyrardów wpadał w coraz większą biedę i rozpacz.
Konsekwencją postępowania Francuzów było wydanie przez żyrardowski magistrat, w 1927 roku, memoriału na temat poczynań Francuzów. Na reakcję kapitalisty nie trzeba było długo czekać. Zarząd przeniesiono do Warszawy, zamknięto szkołę tkacką, Dom Ludowy, a za zajmowanie budynków szkolnych zażądano wysokiego czynszu od Urzędu Miasta.
Jakby tego było mało rok 1928 przyniósł wielki kryzys ograniczając zapotrzebowanie na surowce.
W roku 1929 sąd ponownie nakazał Boussac'owi dokonać zwrotu poniesionych nakładów na odbudowę. I ponownie reakcja była do przewidzenia. W trybie natychmiastowym zwolniono całą załogę, zatrudniając ponownie tylko połowę, a zredukowanym nakazano w trybie natychmiastowym opuszczenie zajmowanych mieszkań fabrycznych.
Lato 1931 roku ponownie przyniosło zwolnienie całej fabryki. I znów tylko część z nich znalazła zatrudnienie. Liczba pracujących zmniejszyła się do 1,6 tysiąca dusz. Francuskim standardem stało się zatrudnianie młodych na "umowy o naukę" na okres trzech lat, w celu bezpłatnego przeszkolenia i finalnego zwolnienia, błędnie myślących robotników o szansie na kontynuację pracy po zakończeniu nauki.
Ludność Żyrardowa znalazła się w skrajnie dramatycznej sytuacji. Ludzie imali się jakiejkolwiek pracy, aby zarobić choć kilka groszy na chleb, na przeżycie, które stało się celem samym w sobie.
I wtedy przyszedł 26 czerwca 1932 rok.
Julian Blachowski otworzył ludziom oczy.
1 komentarz:
dla mnie bardzo dziwne, że w Żyrardowie nie ma ulicy czy nawet jakiegoś skweru imienia Juliana Blachowskiego
Prześlij komentarz