Pierwotna ludność Żyrardowa wywodziła się głównie ze środowiska
wiejskiego, środowiska, które przesiąknięte było najprzeróżniejszymi gusłami czy obrzędami, którym, w warunkach
miejskich przybyła ludność nadała nowy charakter.
Ot, choćby spotkania sąsiedzkie. Dziś, tak często przebiegamy obok najbliższych
współmieszkańców, najbliższych ale w sumie nieznanych. Nie mamy czasu dla
sąsiadów, nie mamy czasu dla rodziny. A przecież dawniej odruchy takie były jak najbardziej naturalne, a
rodziny unikające spotkań były „źle widziane” i traktowane jako „wywyższające
się”. Latem na podwórkach w określonych gronach znajomych, głównie w podziale
na płeć i wiek, zimą natomiast w mniejszych grupach, w mieszkaniach. Mężczyźni z kartami,
kobiety z robótkami ręcznymi. Rozmawiano o nowinkach z pracy, targu czy świata,
udzielano rad i porad, np. jak uchronić się przed „urocznymi oczami”, złymi
duchami czy chorobami.
Trzeba w tym wszystkim pamiętać, iż tamte czasy, końcówki XIX w i początku XX,
przepełnione były wszelkiego rodzaju straszydłami, strzygami oraz duchami. W
okolicach odległego cmentarza podskakiwały „mierniki” czyli duszyczki
niechrzczonych dzieci, natomiast wichura niewątpliwie znaczyła, iż właśnie
powiesiła się stara baba. Podczas jesiennych, deszczowych dni włóczyły się
dusze topielców, a w niektórych domach zwłaszcza na Blichu i przy przejeździe straszyło.
Dlatego też ludność starała się udobruchać je pacierzami, jałmużnami i mszami
zadusznymi. Magie i mistycyzm podkreślali dodatkowo wędrowne „dziady” i „baby”
doskonale znający się na odczynianiu rzuconego uroku oraz leczeniu znachorskimi
metodami.
Jednak jedne z najbardziej fascynujących rytuałów, niestety często już
zapomnianych tyczyły się zaręczyn, ślubu, oczepin, czy następnie przyszłych
matek i narodzin potomka.
Otóż kawaler, nawet zaręczony, nie mógł odwiedzać przyszłej młodej w
piątki, ani podczas Wielkiego Tygodnia. Nie mogli się również spotykać w tygodniu przed
ślubem, zgodnie z potoczną maksymą, iż „młodzi
ślepną przed ślubem”, a także słuchać własnych zapowiedzi w kościele.
Jeśli chodzi o termin ślubu to nie
wolno go było brać w maju i listopadzie, bo przynosiło to nieszczęście, jednak
od tego przesądu dość często zdarzały się wyjątki. Złym omenem był deszcz
podczas tego najważniejszego dnia. Wierzono, że jeśli podczas ślubu zgaśnie świeca, to które z nowych małżonków siedzi
bliżej niej ten na pewno umrze pierwszy. Ponadto państwo młodzi podczas
ceremonii zaślubin musieli jak najbardziej stykać się ramionami, tak
profilaktycznie, aby nikt ich nie rozłączył.
Panna młoda, odchodząc od ołtarza,
powinna okręcić młodego wokół siebie, w wiadomym rzecz jasna celu. A po ślubie,
najpierw jechano do domu, gdzie rodzice dawali młodym chleb, sól, kieliszek z
wodą i wódką. Jeśli młody wybrał tego z trunkiem pewnikiem było, iż będzie dużo
pił.
Jednak to nie koniec zagrożeń, jakie czyhały na nowych małżonków. Jeśli
podczas oczepin przypadkowo rozdarto welon, niewątpliwie wróżyło to nieszczęśliwe małżeństwo.
A po ślubie, naturalnym było szybkie staranie się o potomka, zupełnie
inaczej niż w dzisiejszych czasach.
A tu, na przyszłą matkę czaiły się kolejne niebezpieczeństwa. Jeśli
kobieta w ciąży przestraszyła się ognia i w konsekwencji tego dotknęła jakiejś
części ciała, dziecko niewątpliwie będzie miało tam znamię. Analogicznie, jeśli
przestraszyła się myszy, dziecko nabędzie myszkę. Jakby tego mało, zakazane było
patrzenie przez dziurkę od klucza. Kto chciałby mieć zezowate dziecko?. Krzywe
zęby u potomka były natomiast konsekwencją wpatrywania się w zająca.
Jeśli już szczęśliwie matka uniknęła wszechobecnych pokus i dzieciak urodził się bez powyższych wad, tuż po narodzinach, na rączce wiązano czerwoną wstążkę - to od „uroku”.
Jeśli już szczęśliwie matka uniknęła wszechobecnych pokus i dzieciak urodził się bez powyższych wad, tuż po narodzinach, na rączce wiązano czerwoną wstążkę - to od „uroku”.
A już za chwilę pierwsza kąpiel i kolejna sposobność „uroczenia”
noworodka. Z tego też powodu wodę z pierwszej kąpieli należało wylać przed
zachodem słońca. To na wypadek, aby dziecko nie krzyczało. A wybór chrzestnych? Tylko tacy o najlepszych
cechach charakteru, w końcu malec go po nich odziedziczy. Choć tak naprawdę dziś
ma to również niebagatelne znaczenie, przy czym trochę inaczej odbieramy i wartościujemy pojęcie „cech charakteru”.
Jak widać ciężkie było życie w ówczesnych czasach. Egzystencja naznaczona
wieloma nakazami, zakazami, czy obowiązkami.
Na każdy kroku trzeba było mieć się na baczności. A nawet nie doszliśmy
do świąt. Ale o tym może kiedyś indziej.
2 komentarze:
Oj z tym nie widywaniem się przed ślubem mieli racje. Ja w dniu ślubu miałem całkowicie dosyć przyszłej żony :D
To musiałobyć, aż nadto :)
Prześlij komentarz