poniedziałek, 25 listopada 2013

Epizod 35: Tam gdzie polskich żołnierzy Niemcy przetrzymywali - obozy jenieckie w Żyrardowie


           Widok ni jak nie pasował do sytuacji. Umundurowani adiutanci polskich generałów, pod eskortą szeregowych żołnierzy niemieckich, podążali do obozu przy ulicy Mostowej. Jako, że do przejścia było całkiem sporo, ciągły ruch między dwoma oddalonymi od siebie punktami miasta nie miał końca. Przyzwyczajeni do pełnej obsługi generałowie codziennie oczekiwali nadejścia swoich adiutantów z Oflagu na „tytoniówce”.
 

          Te oto powyższe sytuacje miały miejsce na przełomie września i października 1939 roku, kiedy to Niemcy założyli w Żyrardowie trzy obozy przejściowe dla polskich jeńców wojennych. Obóz "Żyrardów" istniał dokładnie miesiąc. Cały obóz stanowiły w zasadzie trzy osobne miejsca pobytu. Oflag na tzw. „tytoniówce”, na terenie dziś graniczącym z halą RUUKKI tuż przy platformie kolejowej. Obóz ten założony został dla oficerów. Odgrodzony wysokim, trzymetrowym murem, ze skierowanymi w jego kierunku lufami czołgów oraz kilkoma stanowiskami karabinów maszynowych wydawał się nie do sforsowania. Na jego terenie przebywało około czterystu jeńców, głównie oficerów sztabowych, gdyż liniowi woleli pozostać ze swoimi żołnierzami, aby czuli się oni bezpieczniej. Wydaje się jednak, że tak naprawdę walczyli oni o swoje życia, a ukrywając się miedzy szeregowcami oraz pozbywając się pagonów znacznie zwiększali swoje szanse.
        Owe spacery adiutantów z tego właśnie obozu odbywały się w kierunku obozu dla generałów znajdującego się przy ulicy Mostowej, na terenie ogródka jordanowskiego w stojącym tam drewnianym budynku. Obóz ten, znacznie mniejszy od pozostałych przyjął około 40 najwyższych stopniem polskich żołnierzy.

      
teren byłego obozu jenieckiego przy ul. Idzikowskiego
       Ostatni, największy z obozów znajdował się przy ulicy Idzikowskiego, dziś Bohaterów Warszawy na terenie stadionu miejskiego, dziś częściowo na gruntach „elektryka”. Obóz ten to zwyczajny plac, pozbawiony budynków, ściśle ogrodzony siatką. Na gołej ziemi, często w błocie, przebywało tam około 10 tysięcy jeńców. Jako, że pogoda tamtej jesieni była wyjątkowo kapryśna, a chłody przyszły dość wcześnie, przebywanie na tym nieosłoniętym terenie sprawiało niebywałą trudność. Zimne noce i deszczowe dnie zbierały swoje żniwo. Wielu z jeńców znalazło tam swój koniec, wielu trzeba było przenieść do szpitala PCK. Szczęście, że w tej fazie wojny Niemcy tolerowani jeszcze szpitale PCK i zezwalali na przenoszenie tam najciężej chorych. 

       Pomagający żołnierzom mieszkańcy miasta zwietrzyli możliwość skrytego uwalniania jeńców. Często pod pozorem choroby wyciągali danego delikwenta w obozu, po kilku dniach uśmiercali go na papierze, a całego i zdrowego oraz wyekwipowanego wysyłali na wolność. Akcja ta rozwinęła się do tego stopnia, że w końcu i Niemcy zaczęli podejrzewać, że te nagłe i wielokrotne zgony muszą być co najmniej dziwne i zlecili ostrzejszą kontrolę. Mimo wzmożonych patroli i kontroli nie udało im się dotrzeć do sedna sprawy. Spore znaczenie miała tu również postawa komendanta obozu Oberleutant’a Jugenmeier’a, który sam osobiście nie żywił urazy do polskich żołnierzy, a jedynie wykonywał swoje obowiązki.
"tytoniówka"

      W cały ten proceder ratowania, zwłaszcza dowódców oddziałów, zaangażowanych było mnóstwo osób. Dodatkowej chwały dodaje mi akcja uratowania, od niechybnej śmierci, przyszłego polskigo generała Stanisława Sosabowskiego, tego który zasłynął nie do końca udanym desantem spadochronowym pod Arnhem, a dokładniej pod Driel. Ten oto przyszły generał został pojmany przez Niemców i osadzony w obozie przy Idzikowskiego. Jego również udało się wyciągnąć pod pretekstem choroby, oczywiście nie pod własnym nazwiskiem, gdyż je ukrywał on skrzętnie, wiedząc jakie będą konsekwencje zdemaskowania. 
    Kiedy dowiedziano się, że Sosabowski popełnił samobójstwo w obozie zapanowało nieskrywane zdziwienie i niedowierzanie. Kto jak kto, ale nie on. I rzeczywiście, ale dopiero po jakimś czasie okazało się, że przyszły generał, sam spreparował swoją śmierć. Potajemnie wydostał się z Polski, aby na uchodźtwie zorganizować słynną i sławną jednostkę spadochronową, która znana jest właśnie z desantu pod Arnhem, desantu samobójczego, aczkolwiek opisywanego w annałach historii z wielkim pietyzmem.
"tytoniówka"

        10 tysięcy jeńców, na tak małym obszarze, musiało być narażonym na różne choroby, które przenosiły się w tempie ekspresowym. Dodatkowym czynnikiem wysokiej śmiertelności oraz szeregu chorób był głód, dlatego jak ogromny wkład w ratowanie polskich jeńców wniosły żyrardowskie kobiety nie sposób opisać. Narażając swoje życia, codziennie podążały pod obóz niosąc racje żywnościowe, które skrycie przemycały. Tak spontaniczna i pełna serca akcja pomocy może być przykładem dla kolejnych pokoleń.
 
       18 października 1939 roku rozpoczęła się likwidacja obozu. Najpierw wywieziono generałów, następnie oficerów, których wagonami towarowymi przetransportowano w głąb Rzeszy. Szeregowych żołnierzy, po spisaniu danych osobowych wypuszczano do domów.

2 komentarze:

Carlito pisze...

mam pytanie: jakie jest pochodzenie określenia "tytoniówka"?

Żyrardów miasto jednej fabryki pisze...

Na tym terenie w planach była budowa fabryki tytoniu i prawdopodobnie stało się to przyczynkiem do powstania tejże nazwy.
Pozdraiam
DS